„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Agata Jankowiak: Pani Katarzyno, czym Pani zajmuje się na co dzień?
– Zawodowo zajmuję się nauczaniem języka niemieckiego. Pracuję w liceum, prowadzę klasy przygotowujące się do matury, jak i o rok młodsze oraz klasy pomaturalne, na kierunku handel międzynarodowy. Tu nauczam niemieckiego handlowego oraz prowadzę ćwiczenia z negocjacji handlowych. W zeszłym roku wygrałam francuski konkurs na nauczyciela mianowanego – we Francji nauczycielem mianowanym zostaje się nie tylko posiadając kompetencje, ale i wygrywając konkurs, ale, ironio losu, za parę miesięcy wracam do Szczecina, więc przez rok jedynie mogłam się nim „delektować”. W wolnym czasie piszę oraz uprawiam sporty, w zależności od sezonu.
Urodziła się Pani i mieszkała w Polsce, ale także w Niemczech i Francji. Gdzie i dlaczego było Pani najlepiej?
– W Niemczech mieszkałam w sumie 10 lat, we Francji 15! Jeśli chodzi o Niemcy, najpierw był Berlin, tam studiowałam, później przygraniczne miasteczko Kehl. Zdecydowałam mieszkać tam, gdyż długo nie mogłam zasymilować się we Francji. We Francji mieszkałam w Paryżu, Arras, Lille, w Nowej Kaledonii (26 tys. kilometrów stąd, na Pacyfiku) i wreszcie w Strasbourgu, mieście Trybunału Praw Człowieka, Rady Europy, Parlamentu.
Najlepiej było mi chyba w Kehl – w maleńkiej, świetnie zorganizowanej dla wygody mieszkańców mieścinie i w Strasbourgu, po którym poruszam się tylko i wyłącznie rowerem, gdzie mam dużo znajomych i moje wydeptane ścieżki do miejsc, w których nabieram sił. Tu mieszkają moje przyjaciółki, tutaj stałam się wreszcie pisarką i zostałam uznaną nauczycielką. Na wyspie było rajsko, owszem, ale po trzech miesiącach zaczyna się tęsknota za starą, poczciwą Europą, a zwłaszcza za bliskimi.
Od lat zajmuje się Pani wielokulturowością, integracją oraz nauczaniem języka niemieckiego i polskiego. Czy działania w tych obszarach pozwalają Pani w pełni realizować się zawodowo?
– Lubię pracować z młodymi ludźmi i wiem, że oni też mnie sobie cenią. To oni tak naprawdę nauczyli mnie francuskiego. Spełniam się w pracy, choć marzę o tym, by napisać kolejną, trzecią już, książkę. Ale tak jak już wspominałam, przede mną duża zmiana, mam nadzieję, że będzie to „dobra zmiana”; dobra, z mojego punktu widzenia.
Od 2016 roku jest Pani aktywistką na rzecz praw kobiet w Polsce. Organizowała Pani również Czarny Protest w Strasburgu, we Francji. Warto więc zapytać, jak ocenia Pani zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce, które wywołało liczne protesty?
– Tak, zorganizowałam Czarny Protest. To było spontaniczna reakcja na próbę kolejnego zaostrzenia prawa aborcyjnego. Okazało się, że takich jak ja są miliony w całej Polsce i wśród Polonii. Od tamtej pory współpracujemy. Jestem za ujednoliceniem prawa do aborcji w Unii Europejskiej, za europejskim prawem, które daje kobiecie wybór. Zawsze powtarzam, że prawo ma chronić kobietę. Aborcja nadal będzie się zdarzać, hipokryzją jest sądzić, że zakazy prawne zmniejszą liczbę zabiegów. Zakazy prawne przenoszą aborcję do podziemia, do strefy przestępczości – dziewczyny z niechcianymi ciążami targają się na własne życie. Ostatni przykład: 15-letni chłopiec zabił 13-letnią ciężarną koleżankę, bo zaszła z nim w ciążę. To państwo odpowiedzialne jest za dramat tych dzieciaków. Państwo, tworząc takie prawo, które nie pozwala podjąć racjonalnych decyzji. Te dzieciaki są ofiarami tego systemu. Nie roztrząsam tu, w jakim środowisku dorastały, mówię o roli państwa.
Zmniejszyć liczbę aborcji może tylko edukacja seksualna na miarę XXI wieku i antykoncepcja. Jeszcze raz kładę nacisk na słowo edukacja. Jestem edukatorką- nauczyciel jest edukatorem, wiem, że młodych ludzi trzeba nauczyć funkcjonowania w tym świecie, a dorośli z kolei przez całe życie powinni się dokształcać. Uważam, że tu Państwo Polskie też nie wywiązuje się z zadania. Zamiast wspierać nauczanie religii w szkołach czy dodawać do programu języka polskiego pisma z encyklik Karola Wojtyły jako Papieża – co jest jawnym wspieraniem religii katolickiej jako kształcącej światopogląd młodych Polaków, Państwo powinno edukować rzetelnie, naukowo, korzystając z wiedzy seksuologów w zakresie edukacji seksualnej.
Jest Pani autorką publikacji o tematyce praw kobiet, które przygotowywała Pani dla portalu internetowego Democracy is OK, oraz utopijnej powieści „Błękitne wstążki dróg”, która poprzez literacką fikcję także porusza ważne zagadnienia związane z rolą kobiet w zachodnioeuropejskich społeczeństwach. Poprzez którą z tych form wypowiedzi łatwiej było Pani poruszyć tak ważne zagadnienia?
– Jeden z moich artykułów na D.OK nosi tytuł Rodzenie – chłopska sprawa. Pisałam w nim o tym, że ciąża jest aktem psychologicznym, a nie wyłącznie fizjologicznym, w którym przytaczałam przerażenie francuskich koleżanek – katoliczek notabene, na wieść o tym, że i tak już bardzo restrykcyjne prawo aborcyjne w Polsce ma zostać poddane kolejnym obostrzeniom. Ten tekst był wiele razy czytany i przekazywany dalej.
W książce można poruszyć wiele zagadnień, pozwolić wyrazić różne opinie bohaterom. Wolę pisać, gdyż ta forma jest mi szczególnie bliska, tam swoje opinie wyrażają bohaterowie, czytelnik sam może zdecydować, który bohater jest mu bliższy. Pozwala mi na – użyję metafory sportowej – przebiegniecie maratonu, a nie jedynie 100-metrowego dystansu. Dłuższy wysiłek, do którego dłużej się przygotowuję, bardziej mnie motywuje.
Niedawno moi uczniowie prezentowali referaty, do wyboru mieli tematy: „alternatywne formy mieszkania”; oraz „prawa kobiet”, tematycznie oba tematy wpisywały się w program: zagadnienia dotyczące sfery prywatnej i publicznej. Mnóstwo uczniów wybrało Prawa Kobiet. Niektórzy przedstawiali ewolucję praw kobiet w Niemczech, inni we Francji. Dwóch chłopców przedstawiło referat, w którym była mowa o początkach dostępności do pigułki antykoncepcyjnej, o osiągnięciach Simone Veil dla złagodzenia prawa aborcyjnego dla kobiet we Francji i o świadomym macierzyństwie. Nie można twierdzić, że to temat kobiecy – młodzi mężczyźni potrzebują edukacji i są zszokowani, że kobiety od tak niedawna w historii w ogóle coś znaczą. A jednocześnie młodzież nie dowierzała – prawo jazdy mogła kobieta w Niemczech wyrobić bez pozwolenia męża dopiero w latach 70? Dostęp kobiet do zawodów bez pozwolenia męża dopiero po 2 wojnie światowej, nie mówiąc już o prawie do głosowania i o szykanach, jakie na nie spadały. A w Polsce obserwuję kontrrewolucję, infantylizowanie młodzieży i powrót do modelu patriarchalnego. Oby nie.
Jak narodził się pomysł napisania „Błękitnej wstążki dróg”, utopijnej powieści (akcja dzieje się w latach pięćdziesiątych XXI wieku), która jest Pani powieścią debiutancką.
– Bardzo mnie niepokoi sytuacja kobiet na świecie i nieustanne próby zaostrzenia prawa aborcyjnego. W którymś momencie stało się dla mnie jasne, że książka musi przyjąć formę dziejącej się w przyszłości utopii z elementami dystopii, bo przecież bohaterka mieszka za granicą, gdyż w Polsce grozi jej kara więzienia za dokonanie aborcji. Chciałam napisać książkę, w której kobieta przeżyłaby przemianę. Szukałam antybohaterki i taką jest dla mnie Joanna. Za stara, za gruba, z pierwszymi siwymi włosami, mobbingowana, na dodatek żona i matka. Ale jak przyjrzeć się głębiej, to jest to książka o kobiecej emancypacji. W świecie przedstawionym brak tej jednej z najokrutniejszych męskich broni używanej podczas każdej wojny, każdego zbrojnego konfliktu: gwałtu.
W każdej książce historycznej jest o nim jednozdaniowa wzmianka – a za nim stoją miliony psychicznie złamanych kobiet, przekazujących w sposób nieświadomy swą traumę z pokolenia na pokolenie. O tym mówi książka: jakby to było, gdyby nie było gwałtów, gdyby oprawca nie mógł wyrządzić kobiecie takiej krzywdy? Trochę na odwrót niż w „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood, gdzie gwałt jest rytuałem służącym do prokreacji. I z tym założeniem już łatwiej było mi wyobrazić sobie porwanie córek oraz wyruszającą w samotną podróż matkę.
Ta wielopłaszczyznowa, obfitująca w intrygujące wątki książka w niecodzienny sposób stawia pytania o stan patriarchalnych pokus. Czy możemy uznać, że poprzez lekturę chce Pani skłonić czytelników do przyjęcia feministycznego sposobu myślenia?
– Mój tata, profesor zwyczajny pedagogiki, był feministą. Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dotarło to do mnie teraz, gdy odszedł. Uważał, że trzeba kobietom zostawić wolną rękę, a wyczarują świat – i w ten sposób działała mama. Była jego podporą, ale i on był jej podporą – to był partnerski związek, mimo iż, owszem, każdy z nich przyjmował różne role.
Myślę, że mężczyźni mają pokusę zawłaszczania sobie kobiet, najczęściej dzieje się tak w krajach skrajnie religijnych. Niestety, religia katolicka nie uznaje równości kobiet. A nasz kraj radykalizuje się religijnie coraz bardziej. Sytuacja jest absurdalna – kraj się radykalizuje, choć większa część społeczeństwa się z tym nie utożsamia.
Religia katolicka obecna jest w przestrzeni publicznej, w szkołach, w polityce, w mediach, narzucając sposób myślenia. Tymczasem religia powinna być pewnego rodzaju schronieniem dla szukających pokrzepienia w trudnych sytuacjach życiowych, a nie sposobem na rządzenie państwem. W Polsce od dnia podpisania Konkordatu w 1993 roku religia stała się jednym z filarów państwa, który skutecznie wpływa na opinię publiczną i wyhamowuje krytyczne myślenie. Gdyby mi ktoś co niedzielę wbijał do głowy, że jestem grzesznicą i niewdzięcznicą, że mam pielęgnować w sobie poczucie winy, że żyję tylko dlatego, bo ktoś w mękach za mnie umarł, dwadzieścia lat potem byłabym przekonana, że tak jest. Msza jest zbiorową hipnozą, bardzo mocno wpływa na podświadomość. Jednak intencje wobec kobiet są jasne i przejrzyste: kobiety mają rodzić dzieci i dopełniać mężczyznę, są z natury swej złe i przewrotne. Okropieństwo! Religia katolicka jest religią mężczyzn. Spójrzmy na strukturę całego tego konglomeratu – w Watykanie siedzą i rządzą mężczyźni, w kościołach wszystkie najwyższe funkcje dostępne są jedynie dla mężczyzn, od arcybiskupa po ministrantów.
Opinia publiczna w Polsce postrzega feminizm jako coś negatywnego. Ot, niedbające o siebie babochłopy, głupie, z włosami pod pachami! Och te wymogi kulturowe! O tym może kiedyś indziej, teraz chodzi mi o to, że samo pojęcie „feminizm” trzeba napełnić właściwą treścią. Feministki to matki, zadbane i wykształcone, świadome wszelkich prób manipulacji sobą kobiety; feminiści to mężczyźni dostrzegający te odwieczne niesprawiedliwości w przekazie: „kim jest kobieta” i wspierający je. Bo one są słabsze, taka jest niestety prawda. Słabsze fizycznie i słabsze jako gracze w grze tego świata.
Cieszę się, że w Mołdawi prezydentką została Maia Sandlu, w USA Kamala Harris premierem, że Niemcy przez ostatnich 16 lat mieli najbardziej stabilną kanclerz w historii, Angelę Merkel. Francuski rząd Emmanuela Macrona posunął się dalej – w tym kraju panuje teraz parytet – tyle samo ministrów jest płci męskiej, co płci żeńskiej. To są bardzo ważne osiągnięcia kobiet, feministek właśnie.
Główną bohaterkę jest 36-letnia urzędniczka Joanna. Joanna to kobieta sukcesu, która na skutek doświadczonego mobbingu przeżywa załamanie nerwowe. Podobne problemy w pracy spotykają wiele współczesnych kobiet. Czy więc uważa Pani, że czytelniczki z łatwością utożsamią się z tą postacią?
– Niektóre kobiety, które przyszły na moje spotkanie autorskie mówiły mi wprost: „czytałam i to byłam ja. Dziękuję Pani za opowieść o mnie”. Byłam im wdzięczna za ten feedback, okazało się, że nazwałam po imieniu coś, co wielu z nas się wydarza, a o czym niechętnie mówimy. Przeważa poczucie upokorzenia i wstyd oraz szukanie winy u siebie.
Najnowsze komentarze