„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Oczywiście w kontekście pełzającej dyktatury sprawa się komplikuje. Podległe władzy media „publiczne” są tak karykaturalne, że nie ma o czym mówić. Lecz nawet one są doszczętnie nafaszerowane reklamą, choćby i je wspierał pieniądz podatnika. Zalew agresywnej reklamy w Polsce przekracza wszelkie granice wytrzymałości. Ale rozumiem, że trzeba ratować wysepki wolności, nawet jeśli wiele z nich to wysypiska śmieci. Mimo tego, nadając sprawie szerszy wymiar, wypowiem się pod włos.
Tylko media wolne od reklamy mogą być naprawdę wolne. We Francji dowodzą tego pisma takie, jak „Canard Enchainé”, „Charlie Hebdo”, „Marianne” czy internetowy „Mediapart”. Nie we wszystkim z nimi mi po drodze, lecz są bezcenne. We francuskim radiu publicznym nie ma reklam w ogóle i należy do najlepszych na świecie. W telewizji publicznej jest ich tyle, co kot napłakał, a po 20.00 nie ma ich wcale i w sumie trzymają fason, zwłaszcza edukacyjna Piątka. ARTE w ogóle stroni od reklamy i jest antytelewizją jakiej nie ma gdzie indziej, istnym cudem, a swą niezależność zawdzięcza współfinansowaniu przez rządy francuski i niemiecki.
Mediów prywatnych nie oglądam i nie słucham nigdy; czasem zapuszczam tam żurawia i czym prędzej uciekam jak poparzony. Jakość jest odwrotnie proporcjonalna do ilości reklamy. W Polsce najlepszym moim zdaniem pismem jest Krytyka Polityczna, stroniąca od wszelkich komercyjnych uzależnień. Znaleźć jeszcze można kilka przykładów, jak Dwutygodnik czy Pismo. Parę kropel w morzu. Nawet Wyborcza od lat się stacza, schlebiając niższym gustom.
Czas dyspozycyjności mózgu
Zdumiewał mnie zawsze fakt, jak małą wagę nawet i przenikliwi ludzie przywiązują do zjawiska formatowania umysłów za pośrednictwem, w pierwszym rzędzie, telewizji i reklamy. Reklama ? Dla jednych to chwila rozrywki – dla innych moment, gdy wychodzi się na siusiu. Dla intelektualistów coś takiego w ogóle nie istnieje. I niejeden pewnie by się żachnął, gdyby ktoś mu powiedział, że reklama to dziś centrum władzy. Bez niej nie byłoby ani ekonomii, wyniszczającej planetę, ani prywatnych mediów, ani schodzącej na psy polityki. Nowoczesne techniki napędzania konsumpcji, wymóżdżania i uzależniania są z pozoru łagodne i dyskretne – intencje starannie są ukrywane – lecz dzięki temu z pewnością jeszcze bardziej skuteczne : stwarzają mechanizm « przymusu dobrowolnego », wiodąc do dehumanizacji, którą zwiastował Orwell. Rozbrajająco szczerze ujął to przed laty prezes komercyjnej telewizji TF1: „Nasze programy spełniają taką właśnie funkcję: rozerwać i zrelaksować telewidza między dwoma reklamami. Sprzedajemy po prostu Coca-Coli czas dyspozycyjności mózgu„.
Ryba psuje się od głowy, media od telewizji. Pod jej presją psieje radio, wspólnym wysiłkiem radio i telewizja ściągają w dół prasę drukowaną – nie tylko brukową, także tę poważną, która musi nadążyć za cwałowaniem Ducha Czasu, nikczemnego jeźdźca małej apokalipsy. Rozluźniają się kryteria jakości, puszczają hamulce deontologii: poważne niegdyś pisma i dzienniki uznają za konieczne przymilać się do obywatela-telewidza, wykarmionego cyckiem reality shows, populistycznie głaszczą z włosem głupstwo, zabobon i partykularyzm. Ideałem informacji staje narzucony przez telewizję format fast news, informacji kadłubkowej, wyrwanej z kontekstu wielorakich znaczeń. Zatrważająca ilość informacji nie przekłada się nijak na jakość.
Jedna z przyczyn, to rezygnacja z dobrze pojętej pedagogiki, nazbyt czasochłonnej i nierentownej. Inna – to powszechny mimetyzm, dziecię epoki „skopiuj-wklej”. Wszyscy nawzajem od siebie ściągają, powielają w nieskończoność te same frazesy, te same głupstwa, te same kłamstwa. Technologia wszystko ułatwiła, poza myśleniem. Szybciej nigdy nie znaczyło mądrzej, przeciwnie. Szybkość światła – modus operandi elektronicznych mediów funkcjonujących w czasie realnym – bardziej sprzyja ciemnocie, niż oświeceniu.
Dyktatura obrazkowa
Nie doceniamy i nie ogarniamy jeszcze tego, jak głębokie i dalekosiężne konsekwencje ma hegemonia telewizji, internetu i w ogólności – nastanie kultury obrazkowej. Nauczyciele, którzy załamują ręce nad spadającym z roku na rok poziomem w szkołach, gdzie uczniowie – spędzający więcej czasu przed ekranem niż w klasie – coraz gorzej władają własnym językiem, mówionym i pisanym, winni poczytać prace teoretyczki mediów, Herthy Sturm. Pisała ona m.in., że szybko zmieniające się obrazy osłabiają werbalizację. Wymagają wciąż nowej i niespodzianej adaptacji do bodźców percepcyjnych, a widz nie jest w stanie za tym nadążyć i przestaje rzeczy wewnętrznie nazywać. A to z kolei oddala go od języka. Nie należy się więc potem dziwić, że ludzie wykarmieni kulturą obrazkową mają często trudności ze zrozumieniem prostych tekstów.
Łatwość i dostępność: dwa hasła nowej ery, to hasła o podwójnym znaku. Czy jesteśmy po temu odpowiednio uzbrojeni umysłowo i moralnie, aby rozróżnić gatunki, wyłuskać jądro sensu, oddzielić ziarno od plew? Czy też niemal zawsze, gdy mamy możliwość wyboru, pójdziemy na łatwiznę? Nastanie z dnia na dzień wszechświatowej sieci, której macki sięgają do każdej niemal, od tysiącleci odciętej od świata dziury – czyniąc z każdego zarazem widza i aktora wielkiej planetarnej hecy, rozgrywanej w czasie realnym – przyczyniło się nie tylko do szybkiego rozregulowania dotychczasowego, zawodowego i zcentralizowanego systemu informacji (co ma wiele zalet i tyleż wad): zdewaluowało informację jako taką, pozbawiając ją profesjonalnego stempelka wiarygodności.
Zgarnięta przez brudną falę internetowego tsunami, prawda o dużym ciężarze gatunkowym ma znacznie mniejszą szansę, by wychylić głowę nad powierzchnię, niż wijące się jak piskorz kłamstwo lub ryba-ideologiczny-młot. Drzewiej delirium było lokalne: każdy miał w rodzinie stukniętego wujka, w każdej wsi był Głupi Jasio, na łące pod lasem pasły się oszołomy rodzimego chowu. Dzisiaj delirium staje się planetarne, każdy świr ma wielką tubę, dzięki której skrzyknąć może podobnych mu świrów z pięciu kontynentów. Kiedyś łączyli się proletariusze, ale im nie wyszło. Dzisiaj łączą się umysłowe lumpy, dużo skuteczniej.
Myślenie magiczne, irracjonalizm, paranoja rozlewają się szeroko poza swój naturalny akwen – lumpenproletariackie ghetta, głęboki zaścianek, skrajna prawica – porażając antyglobalistyczną lewicę, podmywając światopogląd elit, wdzierając się do poważnych, oficjalnych mediów. Triumfuje spiskowa teoria dziejów, rosnąca część opinii zaczyna szczerze wierzyć w istnienie szerokiego spisku mającego na celu podbój świata. Już to kiedyś braliśmy, choćby w latach 30. minionego stulecia. Historia nigdy się nie powtarza, zgoda: ludzkość uczy się na błędach, ale głównie tego, jak popełniać nowe.
Najnowsze komentarze