„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Damaszek, wrzesień 2005, fot. Flickr
Spotkałam go już jakiś czas temu, w pracy, ale było to tylko zwyczajowe hej – hej, uff, gorąco! (mamy tu ponad 30 stopni…), wszystko ok? – tak, ok…
Dziś pracowaliśmy tylko we dwójkę w naszym ośrodku kulturalnego uaktywniania osób z niepełnosprawnością intelektualną. Czas urlopów… i on na zastępstwie.
Na imię ma Amer, 30 lat, informatyk z Damaszku, w Szwecji od 2016 r.
Po szwedzku mówi słabo, to znaczy dobrze, ale nie wszystko. Choć to, co potrafi powiedzieć, mówi z dobrym akcentem. Jest bardzo spokojny i miły, zaprasza na siebie. Ale popełnia błędy: pokwitował dostawę, która nie była do nas, źle zaplanował wyjście do muzeum… Trzeba go pilnować. I czasem przechodzić na angielski.
Pierwsze pytanie, jakie mi zadał dotyczyło dzielnic Sztokholmu – gdzie najlepiej kupić mieszkanie?
– Hm, to zależy, ile masz pieniędzy.
– No, trochę mam, rodzice sprzedali moje mieszkanie w Damaszku, powinno wystarczyć na kupno czegoś tutaj.
Rozmawiamy o różnych dzielnicach. Amer wynajmuje pokój w okolicy, w której nie chce pozostać. Płaci ok. 500 €. Uważa, że to bez sensu. No i chce mieć widok na wodę.
Jest wieczór i wciąż gorąco. Nikomu nie chce się wychodzić na miasto. Z naszymi podopiecznymi podejmujemy uchwałę, że uruchamiamy wiatraki, kupujemy lody i czekamy przed telewizorem na koncert piosenki. Poprzedzają go Wiadomości. A tam zdjęcia z Morza Śródziemnego; zniszczone pontony, na noszach zwłoki przykryte białym brezentem…
– Ja też przypłynąłem do Europy w takim pontonie.
Koncert przestaje być ważny. Powiało przygodą… Wszyscy chcemy wiedzieć, jak to było…
Amer opowiada, że z Syrii przedostał się do wybrzeży Turcji w nadziei, że zabierze się jakąś łodzią do Europy. Taka podróż kosztuje 3 tysiące dolarów. Zapłacił i czekał na swoją kolej, zgłaszając się w porcie codziennie. W końcu znalazło się miejsce w pontonie dla niego i kolegi. Najpierw dobili do Grecji, potem do Włoch, stamtąd wędrował do Szwecji. Miał grecki dowód osobisty wyrobiony w Turcji (kolejne kilka tysięcy) i dopiero w Szwecji ujawnił swoją tożsamość.
Czekając na pozwolenie na pobyt, skoszarowany w ośrodku dla nowo przybyłych, korzystał ze szwedzkiego programu dla uchodźców; przez dwa lata miał opłacane życie, mieszkanie, naukę języka. Teraz staje na nogi, już samodzielnie.
– Dlaczego Szwecja? – pytam.
– Dużo słyszałem o Szwecji, że to otwarty kraj, że można tu zacząć wszystko od początku.
– No i co? Zadowolony jesteś z wyboru?
– Tak. Bardzo.
– Myślisz, że sytuacja w Syrii ulegnie poprawie?
– Nie, nie ulegnie…
– A teraz, kiedy już jesteś tu bezpieczny, mógłbyś tam pojechać?
– Oczywiście. Po to tylko, by mnie wcielili do armii. Przed tym uciekłem.
– Masz tu przyjaciół? Może rodzinę?
– Nie. Wszystko jeszcze przede mną, jeśli o to chodzi.
– A w Syrii? Masz rodzinę?
– Tak, zostali tam rodzice. Miałem też brata, już nie żyje. Wypłynął rok po mnie z Turcji do Grecji. Ich łódź zatonęła. Przeżył. Ale zginęła jego żona. Nie mógł sobie z tym poradzić. We Włoszech popełnił samobójstwo. W maju. Zadzwonił do mnie, żebym powiadomił i przeprosił rodziców.
Cisza.
Pod nią echa naszych luksusowych problemów…
Wszystkim głupio, że robiliśmy mu wyrzuty z powodu niefortunnego zaplanowania wycieczki. Henrik „z niepełnosprawnością intelektualną” podaje Amerowi lody, Lotta się przytula.
– Planujesz pewnie jakąś pracę w zawodzie, informatycy mają powodzenie, no i zarobki inne…
– Nie. Zarobki już miałem. Dobrze jest, tak jak jest.
p.s. 18 lipca w okolicach Cypru wywróciła się łódź z syryjskimi uchodźcami płynącymi z Turcji. Utonęło co najmniej 18 osób, kolejne 30 uważanych jest za zaginione. Jak podaje turecka agencja Anadolu, uratowano 101 osób.
Najnowsze komentarze