„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
W roku 2015 było ich 102 tys., rok później 114 tys., w 2017 r. już nawet dwa razy tyle. W ciągu minionej dekady ponad półtora miliona Włochów wyemigrowało z kraju w poszukiwaniu lepszego życia – zazwychaj na zachód lub na północ Europy. Ostatnim razem tak dramatycznie wysoka emigracja miała miejsce we Włoszech bezpośrednio po wojnie… Spora część Włochów w dzisiejszych czasach dochodzi jednak widocznie do wniosku, że życie w ich własnym kraju przestało ich zadowalać, a perspektywy na przyszłość nie wydają się nazbyt optymistyczne. Wyniki niedzielnych wyborów też na to wskazują: ponad połowa wyborców w ramach protestu zagłosowała na populistyczne partie. Do tego relatywnie wielu jak na Włochy ludzi nie poszło głosować, co dobitnie pokazuje, że tak naprawdę poziom niezadowolenia w społeczeństwie jest jeszcze sporo wyższy. W żadnym innym unijnym kraju eurosceptyczny populizm nie odgrywa w międzyczasie tak dużej roli, jak ma to miejsce we Włoszech. To mocne ostrzeżenie dla Brukseli: jeśli ta nie znajdzie takiego rozwiązania kryzysu migracyjnego na poziomie europejskim, które znacząco ulżyłoby Włochom, to ci w przyszłości zapewne jeszcze bardziej odwrócą się od Unii.
Di Maio udało się wyjść nie tylko z cienia populistycznych krzykaczy, ale również założyciela Ruchu 5 Gwiazd, komika Beppe Grillo. Udało mu się najwidoczniej zaprezentować się jako rozsądny polityk i uzyskać zaufanie wielu nowych wyborców, w tym nawet rencistów i gospodyń domowych. Di Maio jest kompletnym przeciwieństwem Grillo. W kampanii wyborczej sprawiał wrażenie wyważonego i nie szukającego zbędnej politycznej zaczepki. W jednym z wywiadów powiedział nawet: „U nas nie ma miejsca dla ludzi stosujących język nienawiści, ani dla rasistowskich, homofobicznych, czy pełnych uprzedzeń wypowiedzi”. W kończącej się właśnie kadencji – mimo swojego młodego wieku – Di Maio przez pięć lat był wicemarszałkiem włoskiego parlamentu, czyli piastował jedną z najwyższych funkcji w kraju. Na tym urzędzie sprawdził się całkiem nieźle, zaskarbił sobie nawet szacunek włoskiej klasy politycznej. Jednak zniecierpliwieni czekaniem dziennikarze dają za wygraną i odjeżdżają, bo mimo czwartej rano nowa gwiazda włoskiej polityki nie wychodzi do nich. Di Maio jest co prawda zwycięzcą wyborów, ale prawdziwym mężem stanu jeszcze nie jest – bo ten jednoznacznie powinien był pojawić się i znaleźć parę słów. Szczególnie w taki wieczór.
Lewicowy sojusz Wolni i Równi (Liberi e Uguali), z dotychczasowym marszałkiem senatu Pietro Grasso na czele, zdobył raptem 3,4 proc. głosów. Ale największe cięgi zebrała Partia Demokratyczna – zaledwie 18,7 proc. – mimo ogólnego zadowolenia z pracy rządu Paolo Gentiloniego, i mimo tego, że w sondażach przed wyborami był najbardziej lubianym włoskim politykiem (38 proc.).
Zwycięzcą okazał się Ruch 5 Gwiazd z ponad 32,7 proc. – zbierając szczególnie dużo głosów na biednym Południu. Obiecując Włochom wprowadzenie dochodu dla najuboższych obywateli („reddito di cittadinanza“) Ruch 5 Gwiazd był w stanie przekonać do siebie niemal co drugiego wyborcę z rejonów najbardziej dotkniętych dużym bezrobociem, które jednocześnie charakteryzują się niskim PKB oraz od lat wysokim wskaźnikiem przestępczości, bezpośrednio związanym z mocną tam pozycją mafii. Kampania, Sycylia, Apulia, Sardynia, Bazylikata, Molize, Kalabria – we wszystkich tych regionach Ruch 5 Gwiazd osiągnął wyśmienity wynik wyborczy: w niektórych miejscach nawet 49,9 proc. głosów (jej najgorszy wynik to 42,5 proc.). Wygląda na to, że ludzie identyfikowali się z Luigi Di Maio, jest on wszak „uno di loro“, czyli jednym z nich, bo sam pochodzi z Kampanii, a jego droga życiowa – z przerwanymi studiami i różnymi dorywczymi pracami – jest podobna drodze życiowej wielu młodych Włochów. Ludzie uwierzyli więc, że jest on wiarygodny, i potrafi rozwiązać ich problemy – bo w końcu sam je rozumie.
Sukcesowi wyborczemu dwóch antyeuropejskich, populistycznych bloków sprzyjała też niełatwa ekonomiczna sytuacja Włoch i następstwa globalizacji. Ożywienie gospodarcze zeszłego roku odczuło bezpośrednio niewielu Włochów. Bezrobocie co prawda spada, ale nierówności socjalne nadal są wyraźne i wciąż około 30 proc. młodych ludzi pozostaje bez pracy. Do tego wielu ludzi nadal jest potencjalnie zagrożonych biedą i wykluczeniem społecznym. W tej naprawdę niełatwej sytuacji Unia Europejska i migranci stają się dla wielu Włochów nazbyt łatwym kozłem ofiarnym – co zresztą już w przeszłości i Liga Północna, i Ruch 5 Gwiazd potrafiły skrzętnie wykorzystać do łatwego tłumaczenia rzekomych przyczyn istniejących we Włoszech problemów.
Porażka przede wszystkim obarcza Matteo Renziego. Otwarcie proeuropejski Renzi w 2014 r., kiedy zostawał premierem, wydawał się mężem opatrznościowym, który wyprowadzi Włochy z kryzysu. Były burmistrz Florencji prezentował się jako człowiek „złomujący” dotychczasową, starą politykę. Popularność Renziego zaczęła spadać po przegranym referendum konstytucyjnym w grudniu 2016 r. – referendum, od którego wygrania uzależnił on własną polityczną przyszłość. Do tego Renziemu nie udało się utrzymać w ryzach skłóconej wewnętrznie Partii Demokratycznej. Byli koledzy, jak dotychczasowy marszałek senatu Pietro Grasso, teraz startowali w wyborach nie z ramienia PD, ale jako politycy odrębnej lewicowej partii Wolni i Równi.
Tymczasem szef ksenofobicznej Ligi Północnej, Matteo Salvini, mówiący, że jest „dumnym populistą”, ogłosił, że to prawicowy sojusz wygrał wybory, i że to on, Salvini, ma prawo zostać premierem. „Mamy prawo i obowiązek powołać rząd”, stwierdził Salvini. „Europa musi zostać na nowo zbudowana, ale wokół ludzi, a nie wokół biurokracji.” „Jesteśmy w Europie, ale chcemy innej Europy”. Na takich chwytliwych hasłach Salvini tym razem zgarnął aż 17,4 procent głosów – grubo ponad trzy razy więcej niż w wyborach 2013 r. (4,1 proc.).
Na Północy wygrała ksenofobiczna, częściowo rasistowska i pogardzająca Europą Liga Północna – pod wodzą podburzającego tłumy Matteo Salvini. Na Południu wygrał Ruch 5 Gwiazd – oferujący wszystko i nic, i o którym tak naprawdę nikt niczego nie wie. Ruch 5 Gwiazd raz chce wyjść z euro, to znowu chce w euro pozostać, ciągle obiecuje dobre rządy, a jednocześnie demonstruje w Rzymie [gdzie zupełnie sobie nie radzi „pięciogwiazdkowa” burmistrz Virginia Reggi – przyp. red. DOK], że nie ma o takowych zielonego pojęcia, głosi demokrację od podstaw, a jednocześnie dowodzony jest przez egotyka i choleryka Beppe Grillo. Liga Północna i Ruch 5 Gwiazd – obie radykalne siły razem wzięte dostały ponad 50 procent głosów. Trzecie (po odejściu Anglii) najważniejsze europejskie państwo, kiedyś najbardziej proeuropejskie ze wszystkich, grozi osunięciem się w irracjonalny, antyeuropejski populizm. Wątły jeszcze wzrost gospodarczy, który wreszcie przeżywają Włochy po pięciu latach socjaldemokratycznych rządów, staje się zagrożony. Ofiary, które Włosi ponieśli, by ożywić gospodarkę, mogą niebawem okazać się daremne. Bo nie ma niczego, czego ten wysoko zadłużony, skostniały i sfrustrowany kraj potrzebowałby jeszcze mniej niż rządu, który hojnymi wypłatami dla wyborców zapędziłby Włochy na skraj bankructwa.
I mimo tego: jest aż nadto zrozumiałym, że w tych wyborach wielu obywateli wyraziło swoją wściekłość, zwątpienie i zniecierpliwienie. Włochy w kwestii masowego napływu uchodźców od dawna czują się pozostawione przez Europę samymi sobie. Przestępczość, korupcja i zatrudnianie na czarno coraz bardziej zżerają kraj od środka. Na południu bezrobocie jest tak duże, że wielu młodym ludziom nie pozostaje nic innego poza emigracją. Państwo jest bezradne, a rozrośnięta biurokracja dławi w zarodku inicjatywy mające prowadzić do zmiany sytuacji.
Tyle że wszystkich tych problemów nie da się rozwiązać za pomocą radykalnych okrzyków, które tak często padają z ust populistów. Włochy potrzebowałyby stanowczej polityki reform, uparcie przeprowadzanej przez dłuższy czas przez stabilny rząd. Po części socjaldemokratyczny, po części socjalliberalny rząd Matteo Renziego gotów był to robić. Podczas rządów energicznego Renziego reformy te zostały przynajmniej w części zapoczątkowane. Niestety obywatele dwa razy odprawili go z kwitkiem. Najpierw odrzucili reformę konstytucji, która uprościłaby procedury i spowodowała, że Włochami wreszcie łatwiej byłoby rządzić. A teraz odesłali do domu Partię Demokratyczną z deprymującym wynikiem zaledwie 18,7 procent głosów. Tym samym … suweren bezmyślnie i pochopnie zmarnował największy polityczny kapitał Włoch od wielu lat.
Wybrał Ignaz Wróbel
Najnowsze komentarze