„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Statua Wolności (artysta J. A. Lische, Hoboken, 1901, Biblioteka Kongresu USA)
Obecna populistyczna fala przynajmniej w części składa się z nacjonalistycznego ataku na kosmopolityczne elity. W tym sensie Amerykanie kochają nie tyle zestaw filozoficznych abstrakcji, co konkretne państwo, którego tożsamość znajduje się rzekomo pod ostrzałem. Anglo-protestanckiej spuściźnie prawno- religijno-kulturowej zagrażają rozmaite „moce”, wewnętrzne i zewnętrzne: multikulturalizm, nielegalna imigracja i politycznie poprawni przywódcy, którzy nawet nie chcą wskazać naszych wrogów.
Jest paradoksem, że ci, którzy chcą podkreślić wyjątkowość i niezwykłość amerykańskiej kultury – osadzonej w szczególnym kontekście etnicznym i religijnym – wybierają najbardziej typową formę nacjonalizmu. Jak pokazuje historia, narody budowane na etniczności, napędzane resentymentami i oglądające się w przeszłość w poszukiwaniu złotego wieku są normą. Stany Zjednoczone do tej pory odróżniały się niesamowitą umiejętnością tworzenia narodu z innych narodów. Chodzi o szacunek i uznanie dla narodowych ideałów, które wyrosły z poszczególnych kultur i znalazły wzór i inspirację w czymś, co daleko wykracza poza ich ramy.
Flaga Gadsdena (od amerykańskiego generała Christophera Gadsdena, który ją zaprojektował), przedstawiająca zwiniętego w kłębek i gotowego do ataku grzechotnika. Napis głosi: „Nie depcz mnie”. Używana przez Kontynentalną Piechotę Morską w czasie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Za: Wikipedia.
Oczywiście żaden naród nie może być oderwany od swej podstawy. Mamy prawo kochać skały i korzenie naszego poletka ziemi, a to nasze poletko jest i imponujące, i urocze. Nie przypadkiem jednym z pierwszych symboli Ameryki był grzechotnik w obronnym zwoju. Ale innym symbolem było wschodzące słońce na krześle George’a Waszyngtona podczas Konwencji Konstytucyjnej, symbolizujące nadzieję, niczym początek dnia. Założyciele Ameryki myśleli, że ich dzieło jest w pewien sposób ukoronowaniem odwiecznych dążeń i nowy początkiem, który zatriumfuje na wieki. Dlatego właśnie określenie „amerykańskie kredo” ma tak bogate znaczenie, podczas gdy „amerykańska rasa” brzmi jak bluźnierstwo.
Nasza historia to zdumiewające pasmo hipokryzji. Naród walczący o wolność był więzieniem dla milionów niewolników. W okresie założycielskim Stanów Zjednoczonych wiele miast obchodziło Dzień Papieża, a gwoździem wydarzenia było palenie kukły zwierzchnika kościoła w radosnej atmosferze. Podczas gdy chińscy robotnicy pracowali przy gigantycznych fundamentach Statui Wolności, Kongres wprowadził w życie Ustawę o wykluczeniu Chińczyków, na mocy której wprowadzono obostrzenia emigracji ze względu na rasę. Nawet dzisiaj niektórzy chcieliby wprowadzić te same ograniczenia ze względu na religię.
Ale skąd tak naprawdę wiemy, że to były akty hipokryzji? Pozwala to zrozumieć Deklaracja Niepodległości. Ojcowie założyciele Ameryki ustanowili regułę, która od ponad dwóch wieków osądza i kształtuje nasze praktyki kulturowe. Ta reguła jest fundamentem naszej tożsamości narodowej.
Zachowanie równowagi pomiędzy funkcjonowaniem rzeczywistej wspólnoty – mającej jak każdy inny naród prawo do określenia swoich granic i tradycji – a liberalnymi zasadami sprawiedliwości i równości nigdy nie było łatwe. To dążenie uczyniło naszą historię skomplikowaną i krwawą, ale jest ono jednocześnie wybitnym osiągnięciem świadomości ludzkiej.
Abraham Lincoln, fot. Gertrude Käsebier (1852-1934, Biblioteka Kongresu USA)
Abraham Lincoln najlepiej rozumiał te dwa aspekty. W lipcu 1858 roku wygłosił przemowę o sile, jaką daje Amerykanom duma z przodków, którzy stworzyli amerykański naród. Wypowiedział wtedy słowa, które warto przytoczyć w całości w czasie, kiedy świętujemy naszą niepodległość: „Prócz obywateli pochodzących od naszych przodków mamy tu ludzi – stanowiących może połowę naszego narodu – którzy wcale nie są ich potomkami. Ludzie ci – Niemcy, Irlandczycy, Francuzi i Skandynawowie – przybyli bezpośrednio z Europy lub są potomkami Europejczyków, którzy osiedlili się tutaj, będąc równymi nam pod każdym względem. Kiedy ludzie ci spoglądają za siebie i szukają związków krwi z tymi dniami naszej historii, to zaiste nie znajdują żadnych. Nie mogą przenieść się do tej chlubnej epoki i poczuć się częścią nas.
Kiedy jednak zaglądają do tej starej Deklaracji Niepodległości, odkrywają, że ci starzy mężowie mówili: „Uważamy za oczywiste te oto prawdy, że wszyscy ludzie są stworzeni równymi” – i wtedy czują, że owo moralne przekonanie dowodzi ich związku z tymi ludźmi, że mają przed oczyma podstawę wszystkich swoich zasad moralnych i że dotyczy ona także ich samych, tak jakby pochodzili, krew z krwi, ciało z ciała, od mężów, którzy napisali Deklarację. I w istocie tak jest”.
Tłum. BH, NQ
Najnowsze komentarze