„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
A my laliśmy ich. Było nas – demonstrantów – coś koło tysiąca, a ich w tym kordonie stało nie więcej niż pięćdziesięciu. Pokonali nas mimo to. To oni byli dzielni, a nie my wtedy – zupełnie niezależnie od racji, zresztą żadne racje nie liczyły się po ich stronie, a tylko konieczność, która postawiła ich naprzeciw nam. Byli dzielni, choć ów ZOMO-wiec od łez w oczach opowiadał mi potem, że kolega, którego trzymał za pas, stojąc obok niego w szczelnie ściśniętym kordonie, zmoczył spodnie, kiedy ruszyliśmy na nich wielkim tłumem. Z dzielnością nie licował też okrutny łomot, który nam spuścili, kiedy nas pokonali i byliśmy bezbronni – brutalność wynikała z gwałtowności tej dopiero co rozstrzygniętej konfrontacji i przede wszystkim z tego, że oni jej uniknąć w żaden sposób nie mogli. Dla nich to my byliśmy agresorami, oni się cofnąć nie mieli jak i zwyczajnie ratowali jeden drugiego…
Ten chłopak trafił do ZOMO z wojskowego poboru. Był jednym z tych, którzy nie tyle skorzystali z zamiany dwóch lat wojska na rok w milicji, co został do tego zmuszony – tak zrozumiał po prostu komunikat oficera w Komendzie Uzupełnień, że żadnego wyboru nie ma. Nie sądził zresztą, by w służbie w milicji było cokolwiek złego. Pochodził z małej wioski, gdzie o żadnej opozycji słychać nie było, a wiejski posterunkowy był szanowanym w okolicy człowiekiem, który innym pomagał w kłopotach.
Jeden z moich przyjaciół z opozycji jeszcze przedsierpniowej odmówił w wojsku przysięgi. Nie chciał ślubować posłuszeństwa reżimowi i nie chciał przysięgać wierności sojuszom z ZSRR. Patriota. To było tuż przed Sierpniem. Rok podchorążówki zamieniono mu „karnie” na rok ze zwykłymi żołnierzami. W wojsku zastał go Sierpień i “Solidarność”. Wyszedł latem – jeszcze w trakcie 16 miesięcy legalnej „Solidarności”. Wyszedł jako „politycznie niepewny” – czasem się to opłacało. Bo jego kolegom z jednostki przedłużono służbę – aż doczekali stanu wojennego. A kiedy nastąpił, jednostka wzięła udział w pacyfikacji strajków we wrocławskich fabrykach. Kiedy ci chłopcy wyszli z wojska, opowiadali z ekscytacją i dumą o „wojnie”, na której byli. Pokazywali „trofea” – jakieś biurowe grzałki i wentylatory, które sobie brali „na pamiątkę” z fabrycznych biurowców. To nie byli „oprawcy” na usługach reżimu, tylko normalni chłopcy z przymusowego poboru. Ci, którzy nie zdołali się wymigać za pomocą lewych zaświadczeń lekarskich. Odmowy służby w wojsku praktycznie nie zdarzały się wcale – w PRL było ledwie kilka takich przypadków, ich ilość wzrosła w końcówce lat osiemdziesiątych, ale i wtedy odważnych straceńców z ruchu Wolność i Pokój, którzy się na to decydowali, było dosłownie kilku.
W ówczesnej Polsce Philip Zimbardo nie musiałby robić swoich słynnych eksperymentów więziennych. Wystarczyło odwiedzić wojskową jednostkę i porozmawiać ze służącymi w niej chłopakami. Osobno w koszarach, osobno po kilku dniach przepustki do cywila – dwa różne portrety tych samych ludzi. Z łatwością można było postawić jednych przeciw drugim.
Mój ojciec przepalił sobie spodnie fajką wypuszczoną w strachu z ust, kiedy w nocy 12 grudnia ’81 dom odwiedziła milicja, szukając mnie i nie zastając. Wpuściła ich mama, a ojciec siedział czytając gazetę, nieświadomy najścia. Nagle ujrzał przed sobą żołnierza w polowym mundurze i z karabinem, przy którego zamku manipulował drżącymi ze strachu dłońmi. I właśnie te drżące ręce tak przeraziły ojca – wiedział, że człowiek w takim stanie bywa niebezpieczny i bał się, że wystrzeli. Choć przecież w karabinie najpewniej nie było ostrej amunicji. Kiedy mi ojciec o tym opowiadał, pomyślałem bodaj po raz pierwszy, że stan wojenny dokonał się rękoma zwykłych ludzi, a wcale nie ruskich sługusów o zbrodniczych skłonnościach.
Pamiętam też – jeszcze z siedemdziesiątych lat – konfidentów SB. Takich, którzy donosili na mnie, a ja sobie z tego dobrze zdawałem sprawę, bo oni się łatwo dekonspirowali, może nawet celowo. Kapusie – nie ma nic wstrętniejszego, prawda? Gówno prawda! Patrzyłem na tych ludzi dobrze wiedząc, że nie chcą donosić i męczą się w tej roli straszliwie, podczas gdy ja na ogół bawiłem się świetnie w bohaterskiego rycerza wolności. Dzieciak, którym byłem wówczas, wiedział dobrze, że ofiarami tamtego systemu byli raczej oni ze swymi złamanymi na różne sposoby żywotami, a nie ja, który od czasu do czasu trafiałem do aresztu, traktując to na ogół jako ekscytującą przygodę. Z SB-kami było już gorzej, ale też wcale nie tak jednoznacznie, jak dzisiaj mamy skłonność sądzić.
Kiedy więc Kaczyński wypowiadał to swoje oburzające dla nas kilka lat temu: „my jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”, to za Frasyniukiem należało powiedzieć: „nie pierdol, Jarek, nie było cię tam”. Ale nie tylko to. Przede wszystkim trzeba mu było powiedzieć, że gówno wie o ZOMO, spał wtedy do południa i nie tylko o ówczesnych bohaterach „Solidarności” nie ma prawa się wypowiadać, ale i o ZOMO-wcach bladego pojęcia nie ma, a tylko bredzi tchórzliwie. I strasznie niesprawiedliwie. Stać cię było, Kaczyński, na odmowę służby w wojsku? Coś daje ci prawo twierdzić, że nie wykonałbyś rozkazów, które oni wykonywali? Co mianowicie? Własna biografia? Bez żartów, draniu, bo z żywych ludzi drwisz i z prawdziwych ludzkich dramatów.
Historia PRL jest niejednolita, bywały w niej różne okresy, ale i ludzkie postawy w każdym z nich były bardzo zróżnicowane. W każdym środowisku. I wśród zwykłych ludzi, i w nielicznych środowiskach opozycji, i w liczniejszych kadrach wspierających ówczesny reżim. Sprawców zła nie było wielu. Większość w każdej z tych grup – choć w każdej na nieco inny sposób – była ofiarami tamtego systemu. To dlatego to był tak zły system.
Prawdopodobnie powyższe słowa zrozumienia dla niegdysiejszych „oprawców”, „sprzedawczyków” i „zdrajców” wydadzą się dziwne i niezrozumiałe dla wielu. Cóż, mity obciążają każdą historyczną pamięć, dotyczy to wszystkich narodów. W Polsce działają może szczególnie dewastująco, bo żywią się łgarstwami podszytymi tchórzem – jak mitotwórcze łgarstwa Kaczyńskiego, który co prawda spał wtedy do południa, ale ten spokojny sen dało mu najwyraźniej niebywałe męstwo – męstwo i pewność co do genialnej strategii, którą najpewniej już wtedy miał przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach.
Wspominam tamte historie dzisiaj, żeby przede wszystkim ocenić dzisiejszą policję, do której coraz częściej na ulicach krzyczymy „milicja!” Dlatego, że dla nich słów zrozumienia mam zdecydowanie mniej. A choć oni nie organizują ścieżek zdrowia, nie używają pałek, nie zamykają masowo, choć to w ogóle nie jest ta sytuacja, to ich odpowiedzialność jest nieporównanie większa.
„Jeszcze nie leją pałami” – słyszę często. Ale po pierwsze w powtórkę tamtych historii mimo wszystko nie wierzę, po drugie rzecz zupełnie nie w tym. Kierunek ewolucji dzisiejszej sytuacji został właśnie wytyczony i on rzeczywiście uzasadnia owo „jeszcze”. Podobieństw da się wskazać wiele. Tak więc jak wtedy cały ówczesny aparat przemocy utrzymywano w lojalności wmawiając funkcjonariuszom reżimu, że „albo my ich, albo oni nas”, kolportując opowieści o terrorystach, warchołach, awanturnikach i cytując autentycznie przecież wtedy popularną przyśpiewkę o tym, że „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” – podobnie dziś na policyjnych odprawach przed akcją wmawia się szeregowcom treści podobne. Inaczej niż wtedy, dzisiejsi szeregowi policjanci mają wszelkie powody ufać raczej starszym wiekiem i rangą kolegom w mundurach niż temu, co słyszą na ulicy lub czytają w ustawie o policji, która im każe odmawiać wykonania bezprawnych rozkazów. Podobieństw jest sporo i sporo jest różnic, a porównywać ciężko, bo sytuacje porównywalne nie są.
Różnica jednak najważniejsza dotyczy odpowiedzialności. Tego, co zrobić powinien porządny glina i co zrobić może. Bo może nieporównanie więcej niż mógł wtedy. Każdy może opuścić służbę i po prostu zmienić pracę. Protestując nie przeciwstawia się komunizmowi, który ogarnął pół świata i za którym stało potężne, agresywne imperium. Protestując, stawia się po prostu szefowi z pracy. Protestując może zmienić rzeczywistość.
W dzisiejszej policji nie ma ofiar systemu. Dzisiejsi policjanci na usługach PiS ten nowy system tworzą. To jest ta główna, ogromna różnica między policją w IV RP, a milicją w PRL. Odpowiedzialność policjantów – zwłaszcza oficerów – za zło tego, co się na naszych oczach rodzi, jest dzisiaj pełna. Bez cienia wątpliwości. Kierunek został już wytyczony. Pytanie, jak daleko zajdziemy na tej drodze, jest już inną sprawą. Ale znajomym oficerom policji należy dzisiaj powiedzieć twardo – odpowiadacie za to w pełni i żadnego dla was usprawiedliwienia nie ma i nie będzie. Każdy reżim opiera się na tchórzach. Jesteście dzisiaj pierwsi w ich szeregu.
swietny tekst. pokazuje nature ludzka – konformizm w zderzeniu z terrorem wiekszosci.
mozna pewnie powiedziec na obrone dzisiejszych policjantow…ze tez rodziny maja na utrzymaniu i kredyty do splacenia…stad takie ich wybory…podkulenia ogona i lania slabszych (obywateli) w obronie agresywnego rzadu (oraz kiboli, narodowcow itp).
Każdy odpowiada za siebie i policjant, który niekoniecznie tę władzę wybierał i ja , z tym że mnie nie dotyczy kategoria niesubordynacji . A tekst rzeczywiście dobry.
Akt odwagi cywilnej to najwyższy akt wobec władzy. Sądzę, że nawet w dzisiejszych czasach stać na nią /%/niewielu. A konformiści to świetny materiał do „obróbki” dla władzy autorytarnej, która krok po kroku ogranicza nasze prawa. Wygodnictwo, moja chata z kraja, nie mój interes a na końcu określone bojówki – bić/nieistniejącego/, palić kukłę żyda – bezkarnie itp, itd. To wszystko już było /50mln ofiar/, obecnie ma się dobrze i w przyszłości będzie.
Zgadzam się w pełni. Sam służyłem wtedy i starałem się tak postępować, żeby nikt przeze mnie nie płakał. A teraz zbiorowo zabrano mi emeryturę nie dając prawa do obrony.