„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Strach jest obecny w każdym z nas, przede wszystkim obawa przed tym, co nowe i obce. Kiedy ponad dziesięć lat temu wyemigrowałam do Niemiec, śniło mi się po nocach, że będą mnie gonić neonaziści z nożami w ręku, gdy tylko powiem coś po polsku. Dziś, kiedy o tym myślę z perspektywy dziesięciu lat, chce mi się śmiać. Przekonałam się, że Niemcy są bardzo otwartym społeczeństwem, dzięki emigracji spojrzałam też z innej perspektywy na kraj ojczysty. Przede wszystkim nasuwa się smutna refleksja, że nie jestem pewna, czy imigrant w Polsce zostałby tak przyjęty przez społeczeństwo jak ja w Niemczech. Często spotykam się z opiniami rodaków odwiedzających ten kraj, że Polacy są tu dyskryminowani, źle traktowani albo że Niemcy chcą nam tylko dokuczyć. Tak nie jest. Naprawdę.
Zauważyłam też wiele różnic w życiu codziennym, co też ma pewnie wpływ na wzajemne odbieranie się obu nacji. Pierwsze, co mi się w oczy rzuciło, to niemiecka uprzejmość. W sklepie, w urzędzie, na poczcie, w tramwaju czy w kolejce ludzie są uprzejmi, zwłaszcza, gdy jesteśmy tam interesantami. Uprzejmy uśmiech, spokojny ton, zrównoważone gesty należą do etyki profesjonalnej. Nie wiem, czy w Polsce zawsze tak jest, czasem mam wrażenie, że u nas pozostał jeszcze czasem model: „Jestem ważny, bo jestem szefem, klientem, jestem bogaty albo mam władzę, czyli uprzejmość mnie nie obowiązuje”.
Naturalnie wiele mi też brakuje, czego przykładem jest polska gościnność. Protestancka oszczędność doprowadza mnie do szału, gdy na imprezie poza piwem i przystawkami nie ma zbyt wiele do jedzenia. Długo irytowało mnie narzekanie Niemców na to, że coś jest drogie, zanim zrozumiałam różnicę w rozumieniu słowa „drogi“ (czyli „teuer”) w obu językach. Po polsku drogie jest coś, co kosztuje dużo pieniędzy, czyli na przykład samochód zawsze jest drogi a zapałki tanie. Niemcy widzą to z innej perspektywy, drogie jest to, za co płacimy więcej, niż normalnie zapłacilibyśmy. Czyli samochód za 20 tysięcy euro nie jest drogi, jeśli za taki sam samochód tej klasy dalibyśmy normalnie znacznie więcej, zapałki są drogie, jeśli w tym sklepie kosztują 30 centów, a w innych sklepach można je dostać za 20 centów.
Ważnym tematem jest dla mnie Kościół katolicki. Czasem nie mogę uwierzyć, że w Polsce i Niemczech jest to jedna i ta sama instytucja. Jaki jest Kościół w Polsce, każdy chyba wie, więc opiszę ten niemiecki. U mnie na wsi jest kościół katolicki, ewangelicki i baptystyczny. Kościoły nie dokuczają sobie wzajemnie, ani ze sobą nie konkurują. Przy kościele katolickim stoi skromy budynek, w którym mieszkają zakonnicy i księża, bo jest tu też klasztor. Jest biuro parafialne, które na bieżąco prowadzi sprawy parafii. Na stronie internetowej parafii można o tym poczytać. W biurze pracują dwie sekretarki, które się zajmują administracją, jest podany ich telefon i adresy emailowe oraz godziny urzędowania. W następnej zakładce przedstawione są sylwetki trzech duszpasterzy, wszyscy pochodzą z Indii, naturalnie podano ich telefony i emaile. To samo z organistą i organistką. Pełna przejrzystość, oni są dla ludzi, a nie ludzie dla nich, zawsze są dostępni, jeśli ktoś chce usłyszeć Słowo Boże. Podane są również informacje o wolontariuszach pracujących dla parafii oraz o społecznej radzie parafialnej. Decyzje podejmowane są wspólnie, potem publikowane. Sekretariat parafii publikuje też listy duszpasterskie oraz informacje na temat aktualnych wydarzeń.
Nigdy nie widziałam księdza z kropidłem na otwarciu nowego odcinka drogi, a mimo to wszystko funkcjonuje. Ponadto, w prawie każdej parafii w Niemczech kościół prowadzi albo przedszkole, albo dom seniora, albo świadczy inną usługę na rzecz społeczności, bez religijnej indoktrynacji. Drzwi są tam otwarte także dla innych religii. U nas na wsi jest przedszkole, widziałam tam też dzieci tureckie.
Przykład z zagranicy powinien być lustrem dla nas, w którym się odbija nasza rzeczywistość i pobudza do zadawania pytań samym sobie. Czy naprawdę warto rozpychać się łokciami…
Małgorzata Burek, Marienheide, 25.03.2017
Mila lektura, dziękuję. Nie wiem czy nie wyjechać wraz z rodziną z Polski.. Martwię się że ciężko będzie wyjść na prostą po dobrej zmianie.. Serdecznie pozdrawiam!
Ciekawe jest czytać o życiu w innych krajach, zwłaszcza, gdy autorem/autorką jest nasz rodak. Porównywanie ich doświadczeń jest b. pouczające, choć czasami boli dotkliwie.Jakże chciałoby się być w tak zorganizowanym, dbającym o obywatela państwie.Byłam w Niemczech i doskonale rozumiem p. Małgorzatę, bo gołym okiem widać różnicę w jakości życia.
Najciekawszy jest opis funkcjonowania Kościoła, czysta fantazja!
Dziękuję i pozdrawiam Autorkę serdecznie
Anna
Ja po 17 latach pobytu w Niemczech mam trochę inne odczucia, niż autorka. Mysle, ze bierze się to z mylnego przekonania o tym, ze istnieje cos takiego, jak „ci Niemcy”, czy „ci Polacy”. Niemcy to ludzie, dokładnie tak, jak Polacy (czy uchodzcy). Sa wśród nich ludzie uprzejmi i otwarci, jak i chamscy i ksenfobiczni. Otwarcie nie przyjalby Pani człowiek, który maszeruje z Pegida, czy glosuje na AfD. Spotkalam takiego, który najpierw zaczal narzekac na uchodzcow, a potem dokładnie tak samo na Polakow. Faktem jest, ze jeżeli jeżeli ktoś nie lubi cudzoziemcow, to wszystkich, a nie robi wyjątek dla Polakow, jako „wyjątkowych imigrantow”, w co chce wierzyc wielu Polakow. To sao dotyczyc postrzegania cen (kiedyś moi znajomi., Niemcy, uważali, ze kompromitacja jest kupowanie w Pennym…), uprzejmosci w urzędach (w swoim urzędzie skarbowym mam pana, którego wszyscy starają się omijac…Ale berlińczycy ogolnie maja zla opinie 😉 ), czystości (duże maista sa brudne), czy nawet tego mowienia „dzień dobry” (w budynku i na podworku, owszem, ale niech Pani sobie wyobrazi duza ulice w centrum Berlina, Hamburga, czy Monachium – tam ludzie sa i chcą pozostac anonimowi) . To, co ma wpływ na Niemcow to ich historia. O le my pamiętamy, ze byliśmy ofiarami i nie chcemy pomagać innym ofiarom, o tyle oni tak przerabiali winy swoich dziadkow, ze każdy, kto odezwie się jak Waszyczykowski, Kaczynski itp.. w sprawie cudzoziemcow, jest potępiany. Żaden normalny człowiek nie odwazylby się mowic o pasożytach, mlodych byczkach, itp. Wina doprowadzila do umiejetnosci empatii – ofaira, najwyraźniej, nie. I pewnie z tego powodu ja tez czuje się tam lepiej, niż dziś w Polsce.