„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
BORDEAUX, MÓJ 8 MARCA
To mogły być miłe i radosne urodziny, po prostu czterdziesta edycja Międzynarodowego Dnia Kobiet, zainicjowanego w 1975 roku przez ONZ, a oficjalnie obchodzonego od 1977 roku. Mogło być beztrosko. Ale urodziny, zwłaszcza te czterdzieste, to też czas czas bilansu, kryzys wieku średniego, moment refleksji nad naszym dotychczasowym życiem. A bilans wypada tak sobie.
Wczoraj usłyszałam dwie znamienne wypowiedzi. W tym symbolicznym dniu w brytyjskich mediach wysłany do Brukseli przez polskich wyborców europoseł ośmieszył sam siebie, ale niestety też nas, Polaków. Kalecząc język Szekspira, powtórzył swoje haniebne słowa sprzed kilku dni o rzekomo mniejszej inteligencji kobiet i wniosek, że powinny one zarabiać mniej.
W tym samym dniu w Paryżu, w obecności prezydenta Francji i licznych ministrów, Barbara Nowacka piękną angielszczyzną powiedziała: „Prawa kobiet na świecie nigdy nie były tak bardzo zagrożone jak w obecnej chwili, ale też nigdy dotąd nie było takiej świadomości, takiej mobilizacji i takiej debaty na ten temat”. A tak na marginesie, jeśli rzeczywiście poziom inteligencji ma być wykładnikiem wysokości płacy, to Korwin powinien dostawać gwarantowane minimum, a Nowacka być milionerką.
Barbara Nowacka ma po stokroć rację. Prawdą jest, że autokraci pokroju Kaczyńskiego i Trumpa stanowią ogromne zagrożenie dla praw kobiet, wiadomo bowiem, że zamach na intymne sfery życia człowieka jest próbą jego ostatecznego ubezwłasnowolnienia. Nie bez przyczyny wszystkie reżimy totalitarne drastycznie ograniczały prawa reprodukcyjne.
Ale prawdą jest też, że temat od lat marginalizowany znalazł się w centrum debaty publicznej, co w Polsce legło u podstaw przebudzenia świadomości wielu kobiet, które do tej pory nie angażowały się w protesty czy nawet nie interesowały się tymi kwestiami. Ta masowa mobilizacja spowodowała też pewien, choć ciągle niewystarczający, zwrot w życiu politycznym. Pamiętam komentarze posłów, i co gorsza posłanek, Nowoczesnej, PO czy liderów KOdu sprzed kilku miesięcy. Jednym głosem stwierdzili oni, że prawo do aborcji to kwestia światopoglądowa, w której nie chcą zajmować stanowiska. A w ogóle, to najpierw wywalczmy demokracje i odsuńmy PiS, a potem zajmiemy się tematami „drugorzędnymi”, czyli prawem do aborcji. Przypomnę może panu Tuskowi, którego skądinąd bardzo poważam, a który wczoraj na Twitterze solidaryzował się z polskimi kobietami, że realpolitik PO w kwestiach praw reprodukcyjnych na pewno nie pomogła Polkom, podobnie zresztą jak i postawa wszystkich rządów po 1989 roku, w tym lewicowych.
Zmiana dyskursu politycznego oraz nowa jakość (więcej i lepiej) debaty świadczą o sukcesie tysięcy polskich kobiet, które wyszły na ulice w miastach i miasteczkach. A sukces, jak wiadomo, zawsze ma wielu ojców, co powoduje, że nagle gros klasy politycznej zaczęło solidaryzować się z protestami.
Czarny Protest Polek, a potem marsz w Waszyngtonie nadały też nową dynamikę debacie o prawach kobiet i ruchom feministycznym na świecie, także na moim francuskim podwórku. Odczułam to mocno wczoraj na manifie w Bordeaux. 8 marca odbywają się tu zwykle jakieś małe imprezki, ale zainteresowanie nimi i ich zasięg są dość ograniczone. Wczoraj było kilkaset osób i telewizja.
We Francji 8 marca był obchodzony w formie strajku (zresztą wielokrotnie podkreślano, że to Polki były jego inicjatorkami), który symbolicznie zaczął się o 15.40. Kobiety zarabiają tu o 26% mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach, czyli pracują za darmo ponad dwie godziny dziennie lub, jak kto woli, ponad 70 dni w roku. Zresztą równość płac była wczoraj jednych z podstawowych postulatów.
Nie zabrakło również polskich akcentów. Ton nadał prezydent François Hollande, który w przemówieniu z okazji Dnia Kobiet nawiązał do Czarnego Protestu i pogratulował jego uczestniczkom, reprezentowanym przez Barbarę Nowacką. W Bordeaux zostałam, jako przedstawicielka polskich stowarzyszeń, ADDP i Democracy is OK, powitana brawami i poproszona, aby opowiedzieć o sytuacji w Polsce i walce naszych rodaczek. Czułam ogromną dumę, że mogę reprezentować nas w tym szczególnym dniu.
Środowiska feministyczne są we Francji mocno lewicujące (w znaczeniu uniwersalnym, nie w rozumieniu PiSu). Wiele partii, związków zawodowych i lewicujących stowarzyszeń było reprezentowanych w podczas strajku. Przedstawicielka Lutte Ouvrière (Walka Robotnicza) wygłosiła dość ryzykowną tezę o zasługach Stalina dla praw kobiet. Wznosząc zaciśniętą pięść, zakończyła swoje przemówienie słowami: „Rewolucja nas uratuje”. Bez jaj.
Jako dyżurna „specjalistka” od kwestii Europy Wschodniej zostałam zapytana o zdanie. Wybrnęłam z tej delikatnej sytuacji politycznej, stwierdzając, że Stalin jest jednak odpowiedzialny za śmierć ponad 20 milionów ludzi, ale to pewnie kropla w morzu pozytywów rewolucji. Wywołało to salwę śmiechu, uśmiała się też najwyraźniej niezbyt drażliwa apologetka Stalina…
Najczęściej skandowałyśmy hasło: “Solidarność z kobietami z całego świata” (Sol, sol, sol, solidarité avec les femmes du monde entier!”), bo też szerokie było geograficzne spektrum uczestniczek w tym roku. Oprócz nas, Polek, przybyły licznie reprezentowane Kurdyjki, większość w hidżabach. Przyszły manifestować przeciwko traktowaniu kobiet przez Erdogana, niosły zdjęcia uwięzionych przez niego kurdyjskich liderek. Kontrast pomiędzy progresywnymi hasłami feministek o aborcji, prawach homo- i transseksualistów oraz o dominacji patriarchatu a feministkami z Kurdystanu w hidżabach był niesamowity. Przechodnie bili im brawa. Właśnie te zupełnie nieprawdopodobne sytuacje sprawiają, że lubię ten kraj.
Nie zabrakło też różowych beretów (słynnych już “pussyhats”) Amerykanek, które protestowały przeciw polityce Trumpa i jego lejtnantów, z tym znanego mizogina Mike’a Pence’a. Były też nasze europejskie siostry w nieszczęściu, Irlandki.
Mnie, która łatwo się wzrusza, często „pociły się” oczy. Poczułam się częścią międzynarodowej wspólnoty kobiet. Kobiet, które mimo różnic pochodzenia, wyznania, koloru skóry, przekonań politycznych, zgromadziły się razem w tym symbolicznym dniu, aby pokazać nowe, dumne oblicze światu. Na koniec krzyczałyśmy: „Jesteśmy silne, jesteśmy dumne, my, feministki, solidarne i wściekłe” („Nous somme fortes, nous sommes fières, nous, féministes, solidaire et en colère!”). Tak, jesteśmy silne razem. Uwierzmy w to!
Natasza Quelvennec, 09.03.2017
By obejrzeć galerię zdjęć, kliknij na jedną z miniatur:
Proudly powered by WordPress Theme: Suburbia by WPSHOWER.
Swietny artykul!