„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
POLSKA. PROPAGANDOWA NAGONKA NA UCHODŹCÓW
Nieprawdziwe informacje (ang. fake news) są w Polsce praktycznie nie do odróżnienia od informacji wiarygodnych: „Rak piersi – jeśli mężczyzna używa prezerwatywy!”, czy absolutny klasyk: „Smoleńsk 2010 – rosyjski zamach na prezydenta Lecha Kaczyńskiego!”. Problem polega na tym, że to nie anonimowi trolle puszczają w świat takie „pseudowiadomości”, a politycy bądź doradcy narodowo-populistycznej partii PiS. Niesprawdzone fałszywe newsy są później rozprowadzane przez wielu dziennikarzy, a nawet agencje prasowe budują na nich swoje doniesienia.
Jednym z pierwszych kroków PiS po dojściu do władzy było – jak wiadomo – uchwalenie ustawy o mediach publicznych, której bezpośrednim efektem było całkowite podporządkowanie TVP i Polskiego Radia partyjnej polityce PiS. Od tego momentu co bardziej inteligentni widzowie czują się mocno zniesmaczeni rozmiarami zideologizowania i poziomem partyjnie sterowanych audycji i manipulacji medialnych.
Mimo to telewizja i radio pozostają najpopularniejszymi mediami w Polsce. Tymczasem nakłady gazet codziennych maleją od lat. Dzisiaj, w ponad 38-milionowym kraju, liczba regularnie czytających jakikolwiek ogólnopolski dziennik nie sięga nawet miliona. Jednocześnie, zamiast inwestować w jakość sprawozdań prasowych, redakcje redukują liczbę zagranicznych korespondentów do minimum, najczęściej ograniczając ją do trzech wysłanników: w Waszyngtonie, Moskwie i Brukseli. Starsi, doświadczeni, wysoko wykwalifikowani redaktorzy zwalniani są z pracy tylko po to, żeby na ich miejsce zatrudniać młodych, choć niedoświadczonych ludzi – za mniejsze pieniądze. Efektem takiej polityki kadrowej jest coraz niższy poziom relacji prasowych, które coraz częściej stawiają na tanią sensację i coraz rzadziej mają naprawdę coś wspólnego z rzeczywistością. Zamiast samemu zbierać materiały do artykułu na miejscu zdarzenia, redakcje zadowalają się wywiadami ze świadkami bądź ekspertami, których wiarygodność nader często pozostawia wiele do życzenia.
Dla przykładu, w połowie zeszłego roku ukazał się w „Dzienniku. Gazecie Prawnej” [z 7 lipca 2016 r. – przyp. tłum] sensacyjny wywiad z niejaką panią Mayą Paczesny, która twierdziła, że wioska Rupprechtstegen w Górnej Bawarii z powodu przyjęcia uchodźców przekształciła się „z raju wprost w wysypisko śmieci”. Pani Paczesny, będąca jakoby właścicielką „przepięknego hotelu”, z całą powagą twierdziła, że „brudni i kradnący uciekinierzy” stoją teraz naprzeciwko rdzennych Niemców, którzy „byli tak dumni z nazistowskiej przeszłości swoich ojców i dziadów” – a ona sama ze strachu przed potencjalnymi podpalaczami nie może już w ogóle spać. Z wywiadu wynikało dalej, że pani Paczesny ze strachu odsprzedała hotel niemieckiemu państwu, planującemu urządzić tam następny obóz dla uchodźców, a sama w te pędy uciekła do Polski – kraju „bez muzułmańskich uciekinierów” i „bez dumnych ze swojej przeszłości niemieckich nazistów”. Wywiad odbił się w Polsce szerokim echem w mediach, gdyż oto naoczny świadek zdawał się potwierdzać wszystkie szerzone przez Kaczyńskiego w czasie kampanii wyborczej zarzuty – zdawało się, że tylko Kaczyński i PiS mogli „uchronić Polaków przed morderczym zagrożeniem” ze strony uchodźców „roznoszących śmiertelne choroby”…
Ewa Wanat, była redaktor naczelna stacji TOK FM i RDC, która dzięki stypendium Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej pisała książkę o współżyciu Niemców z uchodźcami i imigrantami, nie uwierzyła w to, co przeczytała. Postanowiła sama dowiedzieć się prawdy, na miejscu, w Rupprechtstegen. Wanat rozmawiała z dziesiątkami uciekinierów i miejscowymi, obejrzała „przepiękny hotel”, a nawet staw, z którego uchodźcy ponoć ukradli wszystkie pstrągi… Cóż, można się domyślać, że kompletnie nic z wywiadu pani Paczesny nie odpowiadało faktom – czyli temu, co pani Wanat zastała na miejscu w górnobawarskiej wiosce. Nikogo chyba nie dziwi, że po pierwszej próbie skontaktowania się zarówno pani Paczesny, jak i przeprowadzająca z nią „wywiad” redaktorka przestały odbierać telefony i reagować na jakiekolwiek dalsze próby kontaktu.
Po tym, jak w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się obszerny reportaż Ewy Wanat pt. „Uchodźcy z niemieckiego raju” [nr 48 z 27 listopada 2016 r. – przyp. tłum], rozgorzała gorąca dyskusja na temat prawdy i kłamstwa, na temat tego, czy istnieje „prawo do własnej perspektywy”, oraz w najważniejszej kwestii: czy dziennikarze „naprawdę mają obowiązek sprawdzać wiarygodność swoich rozmówców”. Co prawda początkowo jednomyślna odpowiedź brzmiała, że nie ma takiego obowiązku – jednak po pewnym czasie niektórzy dziennikarze, np. Konrad Piasecki, dziennikarz radiowy i telewizyjny, zmienili swoje zdanie.
Wywiad z panią Paczesny jest tylko jednym z wielu przykładów. Jedyną nadzwyczajną rzeczą w całej tej historii jest fakt, że ktoś w ogóle zadał sobie tyle trudu, aby sprawdzić rzetelność podanych w wywiadzie informacji. Na szczęście istnieją jeszcze portale internetowe, takie jak oko.press, których dziennikarze postawili sobie za cel dochodzenie do prawdy i wykonywanie tej pracy, z której coraz więcej redakcji rezygnuje.
Najnowsze komentarze