„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
To czytając, zasmuci się zapewne serce wasze! zastanowi was może nawet pędzel, jakim ten obraz maluję (…). Powtarzam to, co w myślach moich nad konfederacyją wyraziłem, iż ani w nienawiści, ani w zemście, ani w czarnych kolorach złorzeczenia i satyry nie maczałem pióra. Sine ire et studio, moim jedynym zamiarem jest jak najsumienniejszą prawdę wam odkryć (s. 104–105).
W ramach tej krótkiej notki chciałbym posłużyć się cytatami z „Pamiętników” Józefa Wybickiego, obywatela i pisarza, autora tekstu do hymnu naszego państwa.
Jego bezpośrednia relacja klęski konfederatów wydaje mi się dziś refleksją pożyteczną. Daje do myślenia i ma znaczenie większe niż szereg doraźnych opinii społeczno-politycznych, odciętych od szerszego historycznego kontekstu, którymi przerzucamy się od dłuższego czasu jak dzieci śnieżkami. Więc moja „śnieżka” jest taka: mam poczucie, że nad Polską anno Domini 2017 unosi się ideowy duch konfederacji barskiej:
Nie zastanowiłem się, że wojna, którą rozpoczynaliśmy, była zarazem wojną domową, że puszczać się na téj wagi rozprawę nie mógł, jak tylko nadzwyczajny gieniusz, który wszystko przegląda i może, albo nadzwyczajna niewiadomość co nie widzi i po wulkanie spokojnie sobie chodzi (s. 103).
Konfederacja barska (1768-1772) jest uznawana za pierwszy polski zryw wyzwoleńczy i najzupełniej słusznie przypisuje się jej szlachetne, wolnościowe pobudki. Ale jak wiadomo „dobrymi chęciami piekło wybrukowane”. Był to właściwie krzyk rozpaczy. Gnicie Rzeczypospolitej trwało z górą wiek, jeśli nie dwa lub trzy. Właściwie już od czasów Władysława Jagiełły, obrońcy kmieciów, szlachta zwiększała swoje przywileje, co doprowadziło do jej całkowitej klasowej dominacji, zachwiania równowagi społecznej, wyrażonego w słynnym „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”.
I oto całkiem nieźle prosperujący kraj, szczycący się tolerancją w Europie pogrążającej się w wojnach religijnych, błyskawicznie traci podmiotowość – straty wieku rozbiorów odrabiamy do dziś.
Z ziarna, które zasiała reakcyjna Kontrreformacja (reakcja obronna Kościoła na Reformację, w obronie utraconych pozycji wśród ludu) wyrósł kąkol obskurantyzmu, a manipulowanie szlachtą poprzez klany oligarchów, posuwających się do zrywania sejmów, rozzuchwaliło ościenne mocarstwa i zachęciło je do zastosowania makiawelicznych strategii.
I tak sto lat z okładem po szumnej wiktorii wiedeńskiej nie było już co zbierać.
Był kraju, nie ma kraju – roztopił się jak kostka lodu w letni dzień…
Jednocześnie okres sarmacki przechował wiele z cennych zasobów naszej kultury, żywotne soki ciągnęła stąd literatura i, czy to się komuś podoba czy nie, to kluczowy element ponowoczesnej, polskiej tożsamości. To taki nasz błąd w matriksie („sarmatriksie”), do którego wciąż wracamy, żeby zrozumieć siebie i objaśnić absurd egzystencji w tym całym geopolitycznym uwikłaniu.
Niestety, symptomatycznym objawem obecności konfederacji barskiej w naszym życiu społecznym jest charakterystyczne gloryfikowanie klęski jako zwycięstwa. To nic nowego, temat często podnoszony, ale jakoś nikt nie kwapi się uczciwie spytać: skąd to się wzięło?
Kto pierwszy puścił w ruch polski kompleks?
Mamy przegrane powstania, które są moralnymi zwycięstwami, mamy „Polacy, nic się nie stało”, mamy przeczulenie na swoim punkcie i polskie piekiełka. Mamy też komediowy motyw, prawie jak ze współczesnej wersji „Zemsty” Fredry, dwa samoloty transportują w tym samym czasie, prawie dzień po dniu, dwie bardzo ważne ale różne delegacje naszego kraju w jedno miejsce, aby oddać hołd ludziom, którzy zginęli w wyniku innej tragicznej i „świętej” klęski.
Niestety, zamiast komedii rozgrywa się dramat: jeden samolot spada. Niewyjaśniona (zdaniem niektórych) klęska staje się przyczynkiem prowadzącym do zwycięstwa nowej ideologii etc…
Warto więc wiedzieć, że to konfederacja barska jako pierwsza klęskę swoją zamieniła w propagandowe zwycięstwo – po upadku powstania głosząc, że porażka jest jego moralnym zwycięstwem.
Uległo to mitologizacji w okresie romantyzmu, ku pokrzepieniu serc. Fantastyczna pieśń konfederatów barskich z „Księdza Marka” Słowackiego jako żywo głosi, że:
Więc choć się spęka świat i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą,
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą.
Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce.
Wszak póki On był z naszymi ojcami,
Byli zwycięzce!
„Nie dopuści upaść żadnej klęsce” – zwracam szczególną uwagę na ten przekaz narodowego wieszcza. Przecież klęska nie może upaść – musi trwać bo i dziś przydaje się do prowadzenia polityki! Dziś jest wytłumaczeniem i rozgrzeszeniem każdej amatorki i słabości, gdyż taki musi być boży narodowy plan.
Co ciekawe, dokumenty z tamtego czasu dalekie są od gloryfikacji powstańców. Mniej w nich estetyki latających smoków i mistycznej boskiej opieki, więcej smaczków spod znaku Tarrantino. Jeden z nich znajduję w klasztornej kronice z epoki sarmackiej, pisanej przez siostrę Annę Kiernicką z klasztoru sióstr Benedyktynek w Staniątkach pod Krakowem (kultywujących nieprzerwanie od średniowiecza do dziś oryginalne rycerskie tradycje). Kronikarka jednym tchem wymienia napaści, jakich siostry doznawały „od Tatarów, Szwedów, a my żyjące y konfederatów”:
Trzeba wam wiedzieć że Ksieni nasza, Zuzanna Jordanówna była co do osoby niepozorna, malutka y ułomna. Będąc zaś szafarką, często nie tylko ręce ale y twarz umorusała. Ale mocna była, umysłu wysokiego i odwagę miała. Raz prosząc Pana Konfederata o umniejszenie prowiantów, tak ostrego y grożącego ruyną klasztorowi, doznała że się do pistoletu na nią porwał, a Xieni klęknąwszy przed nim ofiarowała własne życie na obronę, co obaczywszy impetliwy człowiek, postrzegł się i przepraszał.
Prawda jest taka, że oprócz posiadania w swych szeregach światłych patriotów, konfederaci robili tzw. bydło i stosowali najgłupsze wojskowe i polityczne strategie. Napotkali również brutalną chłopską rewolucję tzw. Koliwszczyznę. Bunt na Ukrainie, spowodowany uciskiem pańszczyźnianym, na tle narodowościowym, pochłonął między 100, a może nawet 200 tysięcy ofiar, wśród nich wielu Żydów i polskiej szlachty.
To nieco zapomniane karty naszej historii, od której zresztą sami się coraz bardziej odcinamy. O starym humanistycznym porzekadle, że „historia jest matką nauk” niewielu już chyba pamięta.
Być może dlatego mamy to, co mamy. Duszny i emocjonalny mit konfederacji barskiej unosi się nad ideologią rekonkwisty państwa narodowo-katolickiego. Na jego pożywce rosną dziś oddziały ponowoczesnych cyber-konfederatów barskich, dziarskich, fanatycznych i sobiepańskich, przekonanych że „ich racja jest najmojsza”, i podobnie jak młody Wybicki lgnących do wyrazistej, socnarodowej, rewolucyjnej siły. Dla skrzywdzonej przez transformację dużej części społeczeństwa taka ideologia stała się również do przyjęcia, być może kanalizuje wściekłość i gniew, daje poczucie identyfikacji, godności albo po prostu 500+ do przetrwania.
Brzmi to karkołomnie? A może warto odwrócić lustro i zapytać: kim jesteście wy, przeciwnicy cyber-konfederatów? Jakie są wasze „mit”, tożsamość, pamięć? Gdzie było wasze, wyrastające z tradycji szlacheckiej demokracji „Nic o nas bez nas”, gdy potajemnie negocjowano a potem pod presją uchwalano CETĘ – najbardziej antypolską umowę ostatnich 25 lat? Bez wątpienia wymierzona przeciw polskiemu rolnictwu i ekologii – jest tryumfem wielkich korporacji a nie wielkiej demokracji. Przynosi nam szkodliwe substancje, złowieszczy „fracking” – i może przyczynić się do jeszcze większego zniszczenia środowiska naturalnego, a także uczynić nam jeszcze (!) większe zamieszanie w porządku prawnym (cieszący się złą sławą mechanizm arbitrażowy) itd. etc.
„Globalizm”, jak widać z tylu miejsc na całym globie, pod propagandową maską troski o środowisko i „moralnego” szantażu, zazwyczaj szykuje coś odwrotnego, coraz częściej odsłania też bezwzględną twarz łupieżczej, neokolonialnej ekspansji.
Ta sama stara historia. Chciwość jest bogiem, jego kapłanem jest kłamstwo i przemoc, a wrogiem wolność – z ilu kostiumowych seriali o kulisach władzy to znamy?
Wróćmy do Konfederatów. Ich obraz w naszej literaturze jest ukształtowany m.in. przez Słowackiego w „Księdzu Marku”, który lidera obozu podnosi do rangi symbolu. Wybicki po przyjeździe do barskiego obozu tak maluje tą postać i atmosferę wokół niego:
Ksiądz Marek był wieku podeszłego, niemiał miny surowego proroka, owszem, podług przysłowia ruskiego był cokolwiek hulaka. (…) Gdybym dziś go widział szanowałbym go jako gorliwego Polaka i dobrego obywatela; jeżeli wówczas równie z drugimi czciłem w nim kandydata do kanonizacyi, było winą czasów. Puławskiego, marszałka związkowego, zastałem okrytego obrazami i relikwiami. Za jego przykładem, a raczéj za mocą opinii, wszyscy te świątobliwe pozawieszali na siebie szyszaki. (…) Nie piszę tego duchem wyszydzania. Wiem dobrze z mych dziejów, jak waleczni przodkowie nasi, zaśpiewawszy B o g a r o d z i c o d z i e w i c o, uderzali i znosili hufce nieprzyjaciół, ale téż muszę dodać, że, gdy nasze Piasty śpiewali pobożnie, i Wojciecha i Stanisława wzywali pomocy, bili się walecznie bronią stósowną do czasów; ich sztuka wojowania zastósowaną była wieku i nieprzyjaciół; my, powiedziawszy prawdę, że, zachowawszy zabobonność pradziadów, zachowaliśmy razem tylko ich piki z wieku dwunastego na wiek ośmnasty (s. 96–97).
Gdy Wybicki zobaczył, jak zorganizowana jest obrona, gdy pokojarzył fakty, sprawdził, jak wygląda morale konfederatów, jak upajają się „zwycięstwami”, jak się modlą, a jak (nie) dbają o przygotowanie do kolejnej potyczki, gdy zobaczył, jakimi siłami dysponuje nadciągający Moskal, zrozumiał, czym ta amatorka to się skończy i pragmatycznie wziął nogi za pas, ratując jeszcze kolegę…
Dwadzieścia cztery godzin tylko przed okropną sceną dobycia Baru, wydobyliśmy się z Kochanowskim. Puławski został rozproszonym, mieścinę z największą łatwością dostali Rossyanie, ksiądz Marek napróżno jak zagorzały fanatyk, na murach swego klasztoru dowodził i tyle ofiar z sobą nieszczęśliwych narobił. Zwycięzca brodził we krwi zwyciężonych.
Jaka piękna katastrofa i mroczne źródło ideologii „wstawania z kolan”.
Mateusz Moczulski
Mateusz Moczulski – Absolwent etnologii na Uniwersytecie Jagielońskim (pracę magisterską pisał o codzienności Mirona Białoszewskiego). Pracował między innymi jako kelner, prezenter radiowy, realizator dźwięku, robotnik sezonowy w Anglii oraz copywriter. Didżej fontem, poeta, scenarzysta, autor powieści „Przeholowana wyspa” (2005).
Proudly powered by WordPress Theme: Suburbia by WPSHOWER.
Brawo Panie Mateuszu, nic dodać nic ująć. Ta polaczkowatość wyłazi z nas wszystkimi obrzydliwymi otworami, z których odbyt, wcale nie jest najbardziej odrażający.