„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
W Internecie i w świecie publicystyki (internetowej i drukowanej) rozgorzała wielka dyskusja na temat “starcia sylwestrów”: która stacja lepsza, co Polacy lubią, dlaczego lubią i czemu TVP2 ze swoją huczną zakopiańską imprezą wygrało z wyważonym, spokojnym, eleganckim, celebryckim sylwestrem w TVN. Od prawa do lewa dziennikarze i komentatorzy zastanawiają się:
Jak to możliwe, że Zenon Martyniuk i disco polo zdobyło taką oglądalność? Nie może być, że prezes Kurski bawił się pod sceną. Z jakiego powodu wielotysięczny tłum gotów był zapłacić za to cenę w postaci wielogodzinnego korka, w obie strony?
Dyskusja medialna, co ważne podkreślenia — jest prowadzona w dość prymitywny sposób: dziel i rządź. Dominują argumenty o „nas, tych dobrych” i o „tych złych, głupich nich”. Bardzo mnie ciekawi, dlaczego większość dziennikarzy zapomniała o jednym dość ważnym punkcie w swoich rozważaniach. O swoich własnych filtrach, które nakładają na to co konsumują i w jaki sposób żyją.
Wydają się być oderwani od rzeczywistości i codzienności.
Spojrzenie „#nofilter” jest trudniejsze, bo wymaga umiejętności wpasowania się i przyjęcia punktu widzenia drugiej strony. Nie ma filtrowania, podrasowanych kolorków, wyostrzania tego co z przodu i rozmywania tyłów. Nie ma patrzenia przez swoją własną soczewkę. Jest obiektywna, prosta ocena sytuacji, chłodna kalkulacja, patrzenie na rzeczy takimi jakie są — a nie jakie chcielibyśmy widzieć. Coraz częściej dziennikarze zapominają o tym. Piszą swoje teksty nie wiadomo dla kogo (przecież nikt na prowincji tego nie będzie czytał), wydawać by się mogło, że głównie dla swoich kolegów czy przełożonych. Cel? Będą mogli poczuć się lepiej, że nie należą do tej gorszej części Polski, że pijańskie tango w rytm „Oczu Zielonych” jest poniżej ich poziomu. Wyłania się jedyny słuszny kierunek — większość już od wigilii czeka z utęsknieniem na koncert noworoczny filharmoników wiedeńskich. Obowiązkowo przy dobrej książce, najlepiej takiej co wygrała Pulitzera lub jakieś inne Nike. Koniecznie.
Na pewno.
Kreowanie przez dziennikarzy intelektualnych pseudo-elit i zestawianie ich z pseudo-biedotą, zaczyna się robić śmieszne. Patrzenie na to co dzieje się w popkulturze, z perspektywy wielkiego miasta (niezależnie czy to warszawska, krakowska czy trójmiejska wizja) nigdy nie będzie obiektywne. Telewizja od zawsze była i będzie medium ludzi małych, słabych i intelektualnie niewymagających. Producenci rzadko mają ambicję, żeby przekaz telewizyjny był rozwijający, skłaniający do zadawania pytań, do refleksji.
Telewizja jest nastawiona na prosty przekaz, zresztą jak cały show-biznes. To formy które mają zabijać czas i dostarczać rozrywek.
Takich właśnie jak koncerty disco-polo, walki MMA czy programy o gotowaniu makaronu z sosem. Nastała teraz moda tandetnych duetów (Zenon & Maryla, Popek & Pudzian) i bezrefleksyjnej papki. Jestem przekonany, że ten trend utrzyma się jeszcze długo. Napić się, pojeść, pośpiewać. Obejrzeć coś lekkiego. Rano nie mieć kaca. Tyle. Skoro takie są założenia i potrzeby większości (zdecydowanej większości), wszyscy o tym dobrze wiemy, to skąd nagle takie wielkie oburzenie? Wydaje mi się, że oburzenie redaktorów jest tak sztuczne i kreowane na siłę, że bardziej się nie da.
Dziś ponownie się wszyscy zorientowaliśmy, że Polska kocha tandetę (w każdym wydaniu) oraz disco-polo. Zaskoczenie? Przecież już w latach 80 królowało disco-relax, disco-polo-live i wszystko było w porządku. Nikogo to nie dziwiło, telewizja spełniała swoją społeczną rolę nadwornego komika dla mas. Problemem stała się gonitwa za zachodnimi standardami, których — nie oszukujmy się — nie uda się dogonić przez najbliższe 30–40 lat. Tak powstał np. TVN, wielkie gwiazdy z wielkich wybiegów, „światowe sławy”.
Nie zapominajmy jednak, że żadna polska stacja telewizyjna pretendując do miana wielkiej-światowej-telewizji, nie wykreowała ANI JEDNEJ międzynarodowej gwiazdy.
Żaden z polskich masterszefów, mam-talentów, x-faktorów, aplauzów, topmodeli nie jest wielką międzynarodową osobowością. Bronią się tylko ładne modelki, ale to głównie wynik genetycznego uwarunkowania i bardzo pożądanych na świecie — słowiańskich rysów twarzy. Ta iluzja wielkości, elegancji i „wielkiego blasku reflektorów” jest sztucznie wykreowana. Ma na celu przyciągnięcie tych którzy mają nieco większe ambicje niż „przeciętni obywatele”. Nie zapominajmy jednak — to nadal jest telewizyjny przekaz „broadcast entertaiment” czyli programy rozrywkowe ze znikomym ładunkiem intelektualnym. Przypomina to wyścig zbrojeń. Jedne stacje po prostu udają, że są bardziej ważne i światowe niż inne.
Proponuję lepiej i dokładniej przyjrzeć się społeczeństwu, potrzebom i wymaganiom. Zastosować „#nofilter”. Komentować świat nie przez pryzmat kanapy w DDTVN, rozważań o wegańskich pasztetach, eleganckich ubraniach od Roberta Kupisza i wielkich domach „Żon z Hollywood”.
Zarabiamy cztery razy mniej niż wszyscy zachodni sąsiedzi, statystyki są bezwzględne. Pracujemy najwięcej w Europie ale nie stać nas (i nie mamy czasu) na podróże, kulturę, sztukę, dobre jedzenie. Książki, teatr, kino. W całym kraju są 4 (cztery!) teatry muzyczne. Synonimem „prawdziwego polskiego spożywczaka” stała się Biedronka — produkująca i sprzedające najgorszej jakości syf.
“Bylejakość”, przetrwanie i adaptacja to wielka święta trójca większości ludzi i rodzin — nie tylko tych żyjący poza granicami wielkich miast, czy nawet Warszawy.
Nie oglądam telewizji. Nie czytam popularnej prasy. Nie interesują mnie te rozrywki, mam swoje własne standardy i ideały. Patrzę w górę a nie w dół. Ekonomiści i psychologowie jednym głosem mówią — idzie jeszcze większy podział. Biedni będą mieli coraz mniej, będą biedniejsi. Bogaci się bogacą — będą mieli coraz więcej. Nie tylko materialnie, na poziomie portfela i rachunku w banku. To samo tyczy się bogactwa wewnętrznego i standardów — kultury, sztuki, dostępu do wartościowych produktów, wszelkich zasobów intelektualnych. Ciężko z tym walczyć, trzeba to zaakceptować. Pisanie o żenujących występach i „dnie telewizji” jest mocno krzywdzące.
Zamiast „Chleba i Igrzysk” w tym roku zaproponowano nam „Oscypka i Zenona”. Nie oszukujmy się — to był strzał w dziesiątkę. Takie mamy czasy, takie mamy społeczeństwo, takie mamy elity. Nasz klient nasz Pan.
Na szczęście bilet z Modlina w jedną stronę — coraz tańszy.
Tekst ukazał się na blogu Autora. Dziękujemy za udostępnienie
Najnowsze komentarze