„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Andrzej Duda do narodu, zrzut z ekranu komputera
Po piętnastu miesiącach rezydowania Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim, który w latach 1768- 1778 pełnił funkcję teatru, a od 1818 Pałacu Namiestnikowskiego (istotność obu faktów dla obecnej prezydentury nie jest li tylko zbiegiem okoliczności) można pokusić się już o próbę pierwszej syntezy, zarówno osobowości, jak i roli pana „prezydenta” w konkwiście „dobrej zmiany” i demontażu ustrojowym państwa prawa.
Co równie znaczące, słowo „prezydent” ze zrozumiałych względów należy opatrywać cudzysłowem, ponieważ centralny ośrodek dyspozycji politycznej (dalej zwany CODP-em) odpowiedzialny za linię tzw. Dużego Pałacu znajduje się w gabinecie na Nowogrodzkiej, a samemu Andrzejowi Dudzie pozostawiono ornamentacyjną, ceremonialną rolę wodzireja partyjno-państwowej celebry oraz bezrefleksyjnego notariusza większości parlamentarnej (czyli znowu CODP-u), który błyskawicznie, bez zbędnych pytań, a już tym bardziej sprawdzania zgodności z ustawą zasadniczą protokolarnie zatwierdza składane mu na biurko „ustawki”.
W tym kontekście mamy oczywiście do czynienia z nienowym, odnotowanym już w polskiej historii (vide Mościcki) przykładem świadomego zrzeczenia się kompetencji i prerogatyw prezydenckich na rzecz decyzyjnego ośrodka zewnętrznego, do tego pozakonstytucyjnego.
Fot. Piotr Drabik, z otwartego archiwum Wikimedia Commons
Teatralność, więc sztuczność, umowność funkcjonowania „prezydenta” manifestuje się w cyklicznych seansach wyreżyserowanych przemówień do „suwerena”, w których zaklinający rzeczywistość dyspozycyjny partyjny funkcjonariusz na urzędzie przybiera coraz to nowe, bardziej afektowane miny, starając się patetycznym tembrem głosu, rytmem i intonacją uwiarygodnić swoją narrację.
Groteskowość i przeciwskuteczność tych wysiłków stała się już tematem licznych i niewybrednych żartów, do tego bynajmniej nie ze strony zawodowych aktorów.
Podobnie często i głośno werbalizowane są wątpliwości co do kondycji moralno-intelektualnej „prezydenta”, w tym retoryczne oczywiście pytania o samoświadomość jego udziału w zafundowanym Polsce procederze dekompozycji demokracji (niektórzy schematycznie dodają jeszcze „liberalnej”, jakby mogła istnieć jakakolwiek inna z przydawką – nb. zapewne dlatego, że już przerabialiśmy „ludową”).
I w tej kwestii odradzam złudzenia.
To człowiek wykształcony przez prestiżową (jak na rodzime warunki) uczelnię, prowadzony przez jednego z najlepszych promotorów prawników, prof. Zimmermanna, doświadczony w pracy obsługi prawnej kancelarii Lecha Kaczyńskiego.
Nie w tym więc fakcie kryje się odpowiedż, dlaczego Andrzej Duda zdecydował się usankcjonować swoją osobą, firmować własną twarzą jawną wojnę, którą wydał nowoczesnemu, świeckiemu i europejskiemu państwu CODP.
W sukurs przychodzi więc szczególna „aksjologia”.
By przekreślić, odrzucić taki model państwa trzeba je przecież uznać za zło. Zło wcielone w wymiarze metafizycznym, bo cena i zajadłość, brak hamulców moralnych, nieustępliwość w niszczeniu musi mieć sankcję jakiegoś „wyższego porządku”, „większego dobra”.
Dyspozycyjna, pokorna, manifestowana na kolanach postawa „prezydenta” świadczy, że jest on człowiekiem poruszającym się myślowo w zupełnie odmiennym od reszty społeczeństwa uniwersum aksjologicznym. Odmiennym, ale też właściwym dla pewnego typu osobowości ludzkiej.
To jest czasoprzestrzeń mitu, w której na plan pierwszy wysuwa się nie pozioma czasoprzestrzenna i logiczna analiza zdarzeń, ale pionowe ich wartościowanie podporządkowane nadrzędnej tezie, dla udowodnienia której niweluje się w tak percypującej rzeczywistość jednostce dysonans poznawczy.
Małe zło – tymczasowe, użyteczne, często konieczne – służy wyższemu celowi – założonemu abstrakcyjnemu dobru. Np. ustanowieniu panowania Chrystusa i Maryi nad Polską, sukcesu projektu „dobrej zmiany”, ustanowieniu „wspólnoty” wyłącznie podzielających ten sam co on system wartości moralnych, co dla Andrzeja Dudy wydaje się wartościami nadrzędnymi w całej jego „prezydenturze”.
Przenosimy się więc w wymiar projekcji urojeń.
Działania „prezydenta” należy chyba odczytywać w perspektywie psychologicznej, w modelu osobowości warunkowanej przymusem, imperatywem. Tu w sukurs idzie też wnikliwa lektura wywiadu z rodzicami „prezydenta”, który przecież wielokrotnie podkreślał swój tradycjonalizm, oparcie na patriarchalnym, konserwatywnym modelu rodziny, pełne, religijne zawierzenie tradycyjnie pojmowanemu domowi.
Andrzej Duda z rodzicami. Uroczysta intronizacja Chrystusa na Króla Polski, Łagiewniki 19 listopada 2016, zrzut z ekranu, TVN24
Tak ukształtowane „wyposażenie światopoglądowe” i to właśnie specyficzne uniwersum, w którym wzrastał, determinują wszystkie jego poczynania, również jako „głowy państwa”.
To manichejska walka religijnego „dobra” ze świeckim „złem”, fanatyczna, a w razie konieczności również frenetyczna dewocja, wartościowanie ludzi wg kryterium posłuszeństwa tejże właśnie dewocji.
Do tego bezwzględne posłuszeństwo sakralnie pojmowanemu autorytetowi.
Ten typ mentalności opisały i przeanalizowały w pełni najpierw badania Milgrama, póżniej Zimbardo – słynne, choć kontrowersyjne eksperymenty psychologiczne badające i wykazujące częstą pozarozumową i pozamoralną podatność jednostki na posłuszeństwo wobec autorytetu. Osobowość wykonawcza, pozarozumowy serwilizm wyznaniowy czynią z „prezydenta” przypadek definiowalny wyłącznie na gruncie psychologii, a nawet psychiatrii.
Szkoda tylko, że wybrał sobie wierność i posłuszeństwo tym właśnie „autorytetom”.
A może od początku ten wybór był czysto iluzoryczny?
Przemysław Walter
Ilustracja tytułowa
Caspar David Fredrich „Wędrowiec ponad morzem mgieł”, Wikipedia
Najnowsze komentarze