„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
W Polsce nie doświadczyłam sklepów z żywnością na kartki, więc nadrabiam na Kubie. Na każdy miesiąc dla jednej osoby przysługuje ryż (3,5 kilo), cukier (1 kilogram na 6 osób), fasola (1 kg na 6 osób), olej (250 ml na osobę), kawa (115 gram na osobę), sól (1 kg na rodzinę), jajka (5 sztuk na osobę na miesiąc), czasami hamonada, a czasami kurczak lub ryba. I jest jeszcze jedna rzecz, o której marzy niejeden Polak. Codziennie rano do drzwi puka jeden z sąsiadów i dostarcza bułki prosto z piekarni. Jedna bułka od państwa dla każdego domownika. Miesięczny koszt 2 CUC – za pieczywo i prowizję dla sąsiada łącznie. Czy to wystarczający przydział jedzenia na miesiąc? Oczywiście, że nie. Na resztę trzeba sobie zapracować.
Kubańczyk pracujący w instytucji państwowej zarabia 14 CUC miesięcznie (ok. 56 złotych) i, jak na opiekę państwa socjalnego przystało, drugie 14 CUC dostaje na obiady. Kiedyś obiady podawano w zakładach pracy, ale dziś państwo Fidela tnie koszty. Każdy Kubańczyk obowiązkowo przepracowuje dwa lub trzy lata w biurze administracji państwowej. Dodatkowo mężczyźni mają obowiązkowe dwa lata wojska. Większymi farciarzami są Ci, którzy zarabiają na turystach, czyli zarabiają w CUC.
Czy zarobione 14 CUC i miesięczny przydział jedzenia wystarcza na przyzwoite życie? Oczywiście, że nie. Nawet w państwie socjalnym. Emanuel ma 23 lata, pracuje w instytucji państwowej, ale późnym wieczorem lub bladym świtem handluje trudno dostępnym jedzeniem. I tak od drzwi do drzwi puka a to ze świeżą rybą, a to z 1,5-litrowymi butelkami jogurtu naturalnego. Rarytas dla całej rodziny. Kiedy taka butelka pojawi się w lodówce wszyscy dzielą się równo i każdy pilnuje swojej porcji. Nie wiadomo kiedy znów się pojawi. Jak mawiają Kubańczycy – na Kubie wszystko jest możliwe i nic nie jest pewne. Dla Emanuela to sposób na dorobienie do skromnej państwowej pensji. Kiedy wieczorem spotykamy się w Casa de la Musica – w każdym mieście jest taki państwowy przybytek z programem artystycznym co wieczór – Emanuel w śnieżnobiałej koszuli sączy rum. Dziś nie handluje, odpoczywa. – Jak będzie po angielsku „czy chcesz zatańczyć? – pyta mnie nieśmiało. Spodobała mu się jedna z turystek. Takich międzynarodowych par na Kubie nie brakuje, ale częściej za inną narodowością rozglądają się mężczyźni.
(…)
W sklepach, bankach i biurach za każdym razem gryzę się w język, by nie powiedzieć głośno „czy ktoś tu pracuje?!”. Ale wtedy myślę sobie – czy kapitalistyczny świat nadgodzin, wyścigu szczurów, chorych ambicji i ciągłego pędu do sukcesu jest w czymś lepszy? Może to właśnie Kuba opierająca się kapitalizmowi i korporacyjnemu zniewoleniu człowieka wybrała lepszą drogę ku przyszłości i społecznej sprawiedliwości? Fidel Castro powiedział przed sądem w mowie obronnej, że historia go rozgrzeszy. Odpowiedź na to pytanie też zna tylko historia, która dopiero przed nami.
Fragment tekstu z 20.06.2016, znalezionego na blogu Barbary Stawarz, „Jak wygląda prawdziwe życie na Kubie”.
Najnowsze komentarze