„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Dzięki naszej mobilizacji rząd polski wycofał się z projektu ponownego zaostrzenia prawa do usuwania ciąży. To dobry początek, ale nie ogłosiłabym jeszcze zwycięstwa. Ono daleko przed nami – nasze prawa były w kiepskim stanie przed tym projektem ustawy, a ruch, który właśnie powstał, nie powinien zatrzymać się w pół tak dobrze wytyczonej drogi.
Moja mama dokonała dwóch aborcji i ich nie żałuje. Dziś jestem pół Polką, pół Francuzką. Urodziłam się w Polsce, wychowano mnie we Francji, pięć lat temu przyjechałam studiować do Warszawy. We Francji znaczące było dla mnie wychowanie seksualne, które stawiano tam sobie za punkt honoru. W Polsce nie ma takiej opcji – nasze życie codzienne toczy się w rytm propagandy, lekcji religii i podręczników, wyjaśniających, jak być „dobrą matką”. Aborcja wciąż jest mocno zakorzenionym tabu, tak samo jak antykoncepcja, podczas gdy paradoksalnie apteki pełne są prezerwatyw. Totalna hipokryzja. A przecież aborcja w mniejszym lub większym stopniu dotyczy nas wszystkich. Zanim zostałam adoptowana, moja mama dwa razy przerwała ciążę. Po raz pierwszy w komunistycznej Polsce, kiedy było to jeszcze legalne, po raz drugi we Francji. Nigdy z nią o tym nie rozmawiałam, ale też nigdy tego nie kryła i, przede wszystkim, nie żałowała, jak się to nam wmawia, za pomocą wywołujących poczucie winy dyskursów polskiego rządu. Wiem też, że zanim mnie adoptowali, rodzice odwiedzili wiele domów dziecka, a każdy z nich pękał w szwach z powodu ograniczeń prawa aborcyjnego w naszym kraju. Nie wierzę w sens jej całkowitego zakazu. Troszczyć się o życie za każdą cenę? Bardzo pięknie, ale w jakich warunkach?
Pigułka dzień po – droga przez mękę. Poprzez omawiany projekt ustawy rząd chciał całkowicie zakazać aborcji, przewidując jedyny wyjątek – bezpośrednie zagrożenie życia kobiety. Jednak także istniejąca już ustawa jest bardzo restrykcyjna, gdyż dopuszcza aborcję jedynie w trzech wypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, prawdopodobieństwa ciężkiej i nieodwracalnej patologii płodu oraz ciąży z gwałtu lub kazirodztwa. Rząd chciał również całkowicie znieść dostęp do pigułki dzień po, podczas gdy i tak nie mamy do niej bezpośredniego dostępu – niezbędna jest recepta ginekologa. Często oznacza to drogę przez mękę. Dzień, w którym chciałam przyjąć pigułkę dzień po, miałam szczęście – od razu znalazłam ginekologa, który zgodził się wypisać mi receptę, ale rzucił mi ją jak psu, po krótkim badaniu i suchej i zimnej rozmowie. Czułam się oceniana.
Polki jeżdżą dokonywać aborcji za granicę. Dlaczego mielibyśmy się cieszyć z ustępstwa rządu, skoro sytuacja Polek jest nadal katastrofalna? Na studiach często zdarza się, że całe grupy dziewcząt udają się na poszukiwania ginekologa, który łaskawie wypisze im pigułkę dzień po, której potrzebują po niezabezpieczonym stosunku. Także wiele Szwedek łyka je, wróciwszy do siebie na weekend, bo nie mogą zrobić tego w Polsce. Polki zaś jeżdżą dokonywać aborcji za granicę.
Nasza mobilizacja nie może teraz się zakończyć. Bardziej niż kiedykolwiek musimy kontynuować walkę, która doprowadzi do legalizacji i nieodpłatności bezwarunkowej aborcji. Jestem przekonana, że możemy posunąć sprawę do przodu. Nie wolno nam zadowolić się tym, że udało się uniknąć potwornego zacofania na rzecz zwykłej stagnacji obyczajowej. Mentalność ludzka powoli się zmienia – już w czerwcu manifestowaliśmy na ulicach Polski za prawem do usuwania ciąży. Wtedy były to głównie kobiety i nie miałyśmy takiego jak dziś poparcia w Europie. Teraz dołączyło do nas wielu mężczyzn. Czuję zmianę nastawienia i cały ten wielki ruch solidarności, jakim nas otoczono. W ostatni poniedziałek bardzo wiele z nas przyszło na uczelnie ubranych na czarno. Kilku wykładowców obdarzyło nas porozumiewawczymi uśmiechami. To było zarazem niesamowite i wzruszające. Od jakiegoś czasu noszę przypinkę z wieszakiem i napisem „ratujmy kobiety”. Wyczuwam spojrzenia poparcia przechodzących ludzi. Mam nadzieję, że będą coraz liczniejsi. Nie możemy teraz złożyć broni. Rozmawiała Rozenn Le Carboulec.
Najnowsze komentarze