„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Katarzyna Kaczor-O’Cruadhliocht, Dublin 3 października 2016
VENI, VIDI, SENSIT SUPERBUS
(PRZYSZŁAM, ZOBACZYŁAM, POCZUŁAM SIĘ DUMNA)
Poniedziałek, początek tygodnia i początek nowego miesiąca – października. Październik wielu kojarzy się z Rewolucją Październikową z 1917 roku. No, już za rok będzie okrągła rocznica.
Nie wiem, jak wyglądały początki tamtej rewolucji, ale widziałam, jak zaczyna się „kobieca rewolucja”, „czarny poniedziałek”. Nie, nie było żadnych czołgów, granatów czy choćby jakiegoś małego kałasznikowa. Na to nie było i nie ma co liczyć. Byli za to zatroskani, choć uśmiechnięci ludzie. Wielu, z którymi miałam okazję rozmawiać nie mogło uwierzyć, że proponowana nowelizacja ustawy o dopuszczalności aborcji, jaką złożyła do Sejmu organizacja Ordo Iuris nie jest jakimś wykopanym przez archeologów dokumentem rodem prosto ze średniowiecza, a współczesnym projektem przygotowanym przez, podobno, specjalistów. Zapisy takie jak możliwość karania matki czy lekarza za uratowanie „tylko” matki budziły, delikatnie mówiąc, konsternację. W ich twarzach widziałam zaskoczenie. Zwątpienie, że w środku Europy podobne projekty mogą powstawać i być popierane przez parlament. Niedowierzanie. Ale przede wszystkim złość. Złość na niekompetencję osób, które tworzyły te zapisy. Złość, że podstawowe prawa człowieka – dostępu do systemu opieki zdrowotnej, wolności wyboru czy ochrony zdrowia – są drastycznie ograniczane. Złość, że mniejsza część społeczeństwa próbuje narzucić swoje przekonania, system wartości (etycznych lub religijnych) większości. Nie tak powinno być. To wszystko można było dzisiaj usłyszeć, a przede wszystkim odczuć w czasie protestu zorganizowanego w ramach solidarności z polskimi kobietami w Dublinie. „Czarny Poniedziałek” (’Black Monday’) będzie zapewne zapamiętany przez uczestników protestu (a było ich co najmniej trzystu!) nie tylko ze względu na przyczynę protestu, ale również na różnorodność uczestników – prócz Polaków i Irlandczyków było wiele innych nacji. Ludzie w różnym wieku: od małych dzieci (tak, pani Krystyno Pawłowicz, było mnóstwo dzieci z rodzicami!) do osób powyżej siedemdziesiątki. Irlandczycy wiedzą, co oznacza niemal całkowity zakaz aborcji, wiedzą, ile niepotrzebnych tragedii zdarza się. Wystarczy pomyśleć, że pierwsze USG wykonuje się tutaj w mniej więcej dwudziestym tygodniu ciąży (w Polsce rekomenduje się, by pierwsze USG było wykonane około dwunastego tygodnia ciąży). Ile wad czy chorób jest w rezultacie wykrywanych zbyt późno? Irlandczycy znają z pierwszej ręki konsekwencje zakazu i nie wyobrażają sobie, że ktoś może świadomie podążać drogą, z której oni chcą zawrócić.
Było parę momentów, kiedy się wzruszyłam: gdy przejeżdżający kierowcy „zatrąbili” na nas, okazując swoje poparcie (a może po prostu chcieli, abyśmy się trzymali chodnika)? Gdy widziałam ludzi, którzy, nie znając polskiego, próbowali powtórzyć hasła: BEATA! NIESTETY, TEN RZĄD OBALĄ KOBIETY! albo MOJA BROSZKA MOJA SPRAWA! albo MOJE CIAŁO, MOJA SPRAWA, NIE PREZESA JAROSŁAWA! Albo chwila, gdy po zakończonych przemowach Ailbhe, Rity, Siony i Moniki, skandowaniu haseł pod wodzą Ingi przyszedł czas, by zostawić „prezenty” koło Konsulatu – znicze, białe róże, przyklejone do ściany kartki z hasłami? Myślę, że wszystkie te chwile były ważne nie tylko dla mnie, ale i dla innych. Bo wtedy poczułam się zwyczajnie dumna z bycia kobietą, z bycia Polką.
VENI, VIDI, SENSIT SUPERBUS
(DUBLIN, 03.10.2016)
Najnowsze komentarze