„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Dyskusja wokół wydarzenia na facebooku „jestem za odebraniem praw wyborczych emigrantom”, mimo iż zostało ono ogłoszone blisko pół roku temu, jest nadal aktualna, wydarzenie zaplanowano bowiem na styczeń 2017. Nie znam organizatorów ani nie orientuję się, czy wydarzenie takie rzeczywiście będzie miało miejsce. Mieszkam za granicą od 20 lat i nie wyobrażam sobie nie mieć prawa głosu w sprawie mojego kraju. Dlaczego?
Po pierwsze: Jestem Polką.
Po drugie: chcę wrócić.
Nigdy nie wyjeżdżałam za granicę z zamiarem pozostania przez całe życie w Niemczech czy Francji, ale życie moje i wielu innych Polaków tak wygląda: wyjeżdżamy za pracą, wyjeżdżamy po lepsze perspektywy, po godne pieniądze.
Często aspekt pracy nakłania nas do zmiany miejsca zamieszkania. A nie wspomnę o innych aspektach, typu opieka pozaszkolna dla dzieci czy opieka zdrowotna.
Jest taka kategoria emigrantów, piszę o pokoleniu, które wyjechało po upadku komunizmu w Polsce, w latach 1990., i późniejszym, która z niesłabnącym zainteresowaniem śledzi zmiany w kraju, która czuje więź z Matczyzną & Ojczyzną i traktuje Europę tak, jak życzyli sobie tego jej założyciele, Robert Schuman i Jean Monnet.
„Współpraca między narodami, obojętnie jak znaczna, niczego nie rozwiązuje. Trzeba dążyć do złączenia interesów narodów europejskich, a nie do zwykłego utrzymania równowagi tych interesów”.
Mieszkając w kraju czy za granicą, propagujemy ideę Unii, która jedynie zjednoczona, jak Stany Zjednoczone Ameryki Północnej ma realne szanse na bycie respektowaną na skali światowego układu sił. Nasz mały głos oddany w kwestii rządów w kraju, z którego przybywamy może mieć znaczenie i jest naszym obywatelskim obowiązkiem – dlaczego? Bo jesteśmy Polakami i chcemy mieć wpływ na los kraju, który nas ukształtował.
Katarzyna Wenta-Mielcarek, Sztrasburg
Mam uczucie, że Polska bardzo słabo wykorzystuje fakt, że miliony Polaków mieszkają za granicą. Każdy z nas mógłby być naturalnym ambasadorem, budować więzi handlowe i kulturalne. Zamiast tego bardzo szybko rozpuszczamy się i znikamy na obczyźnie. Dzięki szybkiej integracji zapewne jesteśmy jednymi z bardziej porządnych imigrantów. Niestety Polska niewiele z tego korzysta.
Odebrania prawa wyborczego jedynie osłabi więź i będzie anty-produktywne.
Wiele przemawia za i niejedno też przeciw. A argument „chcemy mieć wpływ” jest – proszę wybaczyć – mało merytoryczny. Są sprawy, w których to nie indywidualna przyjemność powinna decydować. Inny przykład to adopcja, weźmy wielokrotnie dyskutowany przykład adopcji przez parę homoseksualną, czyli „2 tatusiów” lub „2 mamusie”. Wyraziłem kiedyś w pewnym niezwykle poprawnym politycznie i postępowym gronie swoje wątpliwości, a może raczej postulat, aby takie adopcje dopuszczać tylko w szczególnie uzasadnionych i dobrze sprawdzonych przypadkach. Zostałem nieomal zlinczowany jako gejo- czy lesbożerca, który biednym homoseksualistom odmawia prawa do tej odrobiny ludzkiego szczęścia….
Argument, że adopcję można przeprowadzić WYŁĄCZNIE W INTERESIE DZIECKA, jakoś się w tym arcypostępowym gronie w ogóle nie przebił….
Trochę podobnie jest z tym głosowaniem z daleka. Nie osądzam Pani za to, że z jakichś przyczyn żyje Pani gdzie indziej. Każdy wybiera sam lub los wybiera za niego. Ale jakby nie patrzeć, Pani postawiła w tych wyścigach na innego konia i kiedy ten tutaj się wywróci, to Pani nic konkretnego nie straci. Tak więc dla Pani to jest frajda, jak pójście na lody, i też bez poważniejszej odpowiedzialności.
A ja proszę Pani żyję tutaj i skutki Pani ewentualnie gorszego poinformowania i (hipotetycznego) idiotyzmu przy urnie skrupią się na mojej, nie na Pani głowie.
Już i tak mam jak mam z powodu tutejszych idiotów (w tym również takich z cenzusami i tytułami naukowymi)…
Pozdrawiam.
Czy Polak mieszkający zagranicą musi byc gorzej poinformowany o sprawach polskich? Jesli nie mógłby głosować, to moze też nie powinien się na tematy polskie wypowiadać?
Emic czy etic? To tak naprawdę bez znaczenia. Mozna być głąbem i psuć kraj od środka i można być swietnym ambasadorem ojczyzny mieszkając daleko. No i oczywiscie można być głąbem, który nie wychodzi poza granice polskiej dzielnicy w Chicago, zna – i to kiepsko – tylko język polski i wie o kraju tyle, co usłyszał w Radio Maryja.
Nie dawałem stanowczej odpowiedzi ani nawet kompletnego zestawu argumentów „przeciwko”. Zasygnalizowałem tylko, że problem istnieje i są argumenty z tym, by o urządzeniu domu decydowali jego mieszkańcy, a nie ich rodzina mieszkająca gdzie indziej.
Oczywiście prawda, że mamy na miejscu swoich idiotów i nie musimy robić dodatkowego zaciągu w Jackowie ani na innych antypodach. Sam o tym wspomniałem. Ale jako argument, jako sposób na rozmycie problemu to się nie sprawdza. Problem istnieje nadal, a argument może równie dobrze posłużyć za tym, żeby dać w Polsce prawo wyborcze wszystkim Rosjanom i Chińczykom, bo w końcu i wśród nich mogą się znaleźć ludzie przytomniejsi od słuchaczy tego czy tamtego radia. Albo – równie dobrze – żeby ograniczyć prawa wyborcze do jakiejś miejscowości lub dzielnicy, bo w zasadzie to mieszka tam „reprezentatywna próba Polaków” i taniej będzie ekstrapolować tamtejsze wyniki, niż urządzać wybory w całym kraju albo i wszechświecie.
Przestrzegałbym też przed argumentacją w tej sprawie, połączoną z przystawianiem stempelka „głupie i niesłuszne” konkretnym poglądom i wyborczym, np. pisowskim czy radiomaryjnym.
Oczywiście mnie też wątroba się przewraca, ale nawet nie próbujmy myślenia, że można i należy wynik wyborczy regulować przez majstrowanie przy systemie wyborczym (np. rozstrzygać w omawianej tu sprawie po przeliczeniu, czy więcej Polaków głosuje w Londynie za słuszną PO, czy w Chicago za niesłusznym PiS).
Choćby, choć nie tylko, przez wzgląd na brutalny fakt, że w tej chwili narzędzia do takiego majstrowania ma w ręku formacja o zupełnie innym zapatrywaniu na to, co słuszne i zbawienne, a co nie….