„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Wspomnienie o jednym z Powstańców, moim dziadku, spisane po latach przez moją mamę a jego córkę.
Ojciec mój, Kazimierz Norbert Butler, ur. 6.VI.1885 r wraz ze swoim rodzonym bratem, Mieczysławem Butlerem od wybuchu Powstania stanowili załogę arsenału powstańczego, zainstalowanego w budynku d. Sądów na rogu Placu Krasińskich u wylotu ul. Miodowej.
Przebyli tam miesiąc trudnej służby, przeżyli bez szwanku wybuch „Goliata” przy ul. Długiej (a tak namawiano Ojca, aby wyszedł obejrzeć „zdobycz” – ale on nie chciał i nie mógł opuścić posterunku).
Wreszcie nadszedł moment kapitulacji Starego Miasta. Resztki walczących zgromadzono w kościele św. Jacka przy ul. Freta. Według opowiadania Ojca: przy zapalonych gromnicach ołtarza wielkiego siedziało ścisłe dowództwo pożywiając się i coś pijąc, nad planami miasta i sieci kanalizacyjnej, w nawie głównej żarzyły się niewielkie ogniska i gromadzili się powstańcy, nawy boczne były wypełnione noszami z rannymi leżącymi.
Wreszcie w noc z pierwszego na drugi września 1944 roku dwaj bracia (ojciec i stryj) zostali sprowadzeni włazem kanalizacyjnym (do burzowca) i oddani pod opiekę przewodniczek. Trzeba było poruszać się możliwie cicho, brodząc po oślizgłym dnie w zalegających, cuchnących ekskrementach. Wędrówka była niesłychanie utrudniona, ludzie się przewracali (to spotkało mojego stryja). Wreszcie zmordowani i ledwie żywi wędrowcy mogli opuścić kanały o świcie drugiego września, u zbiegu ulicy Wareckiej i Nowego Światu.
Ojciec usłyszał gaworzenie mojego siostrzeńca przez drzwi mieszkania mojej siostry przy ul. Boduena 3, ale natychmiast pobiegł do naszego mieszkania przy ul. Zielnej 19. Na resztce rozbitej ściany ujrzał powiewające firanki, ale sąsiedzi z sutereny powiadomili go, że matka i ja żyjemy i właśnie jesteśmy na Boduena. U siostry była jeszcze woda. Obaj wędrowcy rozebrali się więc do naga na klatce schodowej, oddali ubranie do spalenia i zdołali się wykąpać.
Obaj żołnierze zameldowali się już w Śródmieściu, w samym dowództwie, ale nie było już dla nich przydziału i zostali zdemobilizowani, a na dodatek odradzono im zamiar poddania się do niewoli.
Ojciec mając już skończone 60 lat, a stryj 58 wyszli z Warszawy jako cywile z resztą rodziny drugiego października 1944 roku.
Lucyna z Butlerów Oranowska, Warszawa-Żoliborz 3.VII.2016 r.
P.S. Przy mnie, kiedy byłam już starsza Dziadek raczej nie opowiadał o Powstaniu. Bardzo mnie kochał i pewnie uważał, że nie trzeba zatruwać mi duszy takimi strasznymi wspomnieniami. Wiem tylko, że jednym z jego dowódców był Ludomił Antoni Korab Rayski, syn powstańca z 1963 roku. Przewijało się też nazwisko Roycewicz, ale może to był pseudonim ? Tego nie wiem. Została mi jedna jedyna powstańcza pamiątka. Płaska, czarna latarka z wydrapanym napisem „Boruta”, ale to nie latarka Dziadka, bo on miał pseudonim „Krzysztof” na cześć swojego pierworodnego wnuka, a mojego brata ciotecznego.
Ewa Oranowska-Wróbel jest tłumaczką języków bałkańskich i rosyjskiego, mieszka w Warszawie. Prowadzi blog Porcelanowy piesek.
Tekst ukazał sie na stronie grupy FB, Polska@MURY runą… runą… , której Autorka jest współzałożycielką.
http://konzdrowyjak.com.pl/polscy-jezdzcy-w-powstaniu-warszawskim/ Tu o rtm.Roycewiczu 🙂