„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Spójrzmy wokół, na otaczających nas bliźnich. Skąd tyle agresji, depresji, żółci? Na zewnątrz niby „normalni” lub przynajmniej udają. Lecz wewnątrz: pobojowisko. Pokiereszowani, złamani, pokręceni. Większość, co najmniej połowa (spójrzmy zresztą sami w lustro) wlecze za sobą smugę kompleksów, dusi w sobie jakieś zapiekłe, dawne urazy – najczęściej z wczesnego dzieciństwa. „Wszystko rozgrywa się przed trzecim rokiem życia” – powtarzają od lat psychiatrzy. Owszem, bardzo wiele – koryguje Boris Cyrulnik – ale bynajmniej nie przesądza to o wszystkim.
Pierwsze chwile życia są niewątpliwie bardzo ważne. Poczucie bezpieczeństwa lub jego brak w stosunkach z matką determinuje w dużej mierze przyszły styl zachowania, relacje z otoczeniem, sposób reagowania na rozłąkę albo katastrofy. Ale czy wszelkie traumatyczne zdarzenia decydują, raz na zawsze, o naszym losie i osobowości?
W naszej kulturze – powiada Cyrulnik – zachęca się zranione dziecko do zrobienia „kariery ofiary”. Nazbyt często to spojrzenie dorosłych blokuje jego rozwój. Z ust psychiatrów padają czasem słowa zbrodnicze: „Droga pani, została pani zgwałcona przez ojca, więc będzie pani oziębła”. Otóż nikogo nie wolno spisywać na straty. Dziecko jest stracone wówczas, gdy uważa się je za stracone. W każdym bowiem żarzą się węgle odporności. I wystarczy wiedzieć, jak na nie dmuchać, aby buchnęły płomienie życia; aby dziecko udręczone, zatrzymane w rozwoju – wskutek żałoby, złego traktowania, wojennych okrucieństw – wyszło z psychicznej agonii, odżyło na nowo, a nawet – nierzadko – rozkwitło niczym piękny kwiat na glebie nawiezionej nieszczęściem.
Mało to słynnych przykładów? Maria Callas, przymierająca w nowojorskim przytułku dla imigranckich dzieci; francuska pieśniarka Barbara, zgwałcona przez ojca; Georges Brassens, mały chuligan dotknięty nagle różdżką poezji… A dzieci wojen, łagrów i gułagów, wyrastające na wielkich ludzi? Sam Cyrulnik jest takim ocaleńcem. Jego rodziców, rosyjskich Żydów-emigrantów, deportowano w czasie wojny. Jako czterolatek trafia do przytułka. W dwa lata później zostaje zadenuncjowany i petainowska policja zamyka go w synagodze. Udaje mu się uciec, ale jest sam jak palec. Z koszmaru dzieciństwa, o którym przez dziesięciolecia milczał, udało mu się jednak wyrwać. „Nie ma żadnego fatalizmu nieszczęścia” – zapewnia po latach.
Aż do lat 1980. psychologia i psychiatria koncentrowały się na nieszczęściu. Interesowały się głównie patologią. Dzieciom maltretowanym omalże wmawiały, że siłą rzeczy wyrosną na rodziców, którzy biją dzieci. Aż pojawił się Cyrulnik, psychiatra, który robi dobrze. Rozbudza nadzieję. Miast grzebać w tym, co zepsute – stawia na to, co potencjalnie pozytywne: na zdolność jednostki do wyrwania się z bagna, do stawienia czoła swym demonom.
Résilience
Boris Cyrulnik określa to słowem résilience, zapożyczonym z fizyki, a oznaczającym „udarność” czy jak kto woli „odporność” materiałów na sprężanie. W psychologii termin ów określać ma zdolność jednostki, wystawionej na bardzo ciężką próbę, do uruchomienia mechanizmów obronnych, pozwalających ją przetrzymać albo wręcz „odbić się od nieszczęścia”, jak od trampoliny, z korzyścią dla siebie. U każdego résilience przejawia się inaczej, odporność jest słabsza lub silniejsza, w pewnych okresach życia może wręcz zaniknąć. Trzeba wyczuć, jak ją można wzbudzić. Czasem wystarczy wyciągnięcie ręki, uśmiech, słowo. Wszystko zależy od opiekuna, terapeuty, wychowawcy…
Jakże wiele często zależy od nauczyciela, zwłaszcza na początku. Pierwszy kontakt ze szkołą jest dla wielu dzieci traumatycznym doświadczeniem i jedyne, czego pragną, to znaleźć w kimś oparcie. Otóż młodym nauczycielom wpaja się podczas studiów, że winni unikać emocjonalnych relacji z uczniami. Absurd! – pieni się Cyrulnik, skoro neurologia nam mówi, że bez emocjonalnej implikacji dziecko niczego nie jest w stanie się nauczyć! Umysł bez emocji jest jarzyną.
Résilience to nie żadna magiczna recepta, ale Boris Cyrulnik ma coś z czarodzieja. Nie da się go nie kochać i jest zdumiewające (lub znamienne), że w Polsce prawie jest nieznany. Jego książki wydają się mieć walor terapeutyczny i jedna po drugiej stają się bestsellerami, sprzedając się w setkach tysięcy egzemplarzy. Nie sposób go zaszufladkować. Surfuje z wdziękiem między dyscyplinami, imponuje erudycją, czaruje elokwencją, chętnie udziela się mediom – na co establishment psychiatryczny krzywo patrzy, próbując przyprawić mu gębę hochsztaplera. Zaczął od neuropsychiatrii, doszedł do psychoanalizy, a w międzyczasie skupił się na etologii, czyli badaniu zachowań zwierzęcych w otoczeniu. Poświęcił temu wiele pasjonujących prac. Dopiero od zwierząt doszedł do ludzi, do „ludzkiej etologii”. A tym samym, traktując człowieka jak zwierzę, naruszył tabu, podważając antropocentryczny dogmat. W sposób bez wątpienia nowatorski. I z jakim przy tym wdziękiem.
Cyrulnik potrafi być poetą nawet, gdy mówi o ostrydze: „Kiedy doskwiera jej ziarnko piasku, broni się przed agresją otaczając je macicą perłową. I z reakcji tej powstaje klejnot: twardy, błyszczący i cenny”… Callas, Barbara, Brassens… Perły. Trudno o lepszą metaforę résilience, owej tajemniczej odporności, dzięki której – jeśli tylko w to uwierzymy – nikt nie jest dla życia stracony.
W Polsce ukazały się dotąd tylko dwie jego prace:
Mądry facet. Zwłaszcza psychiatra i dziedziny pokrewne potrafią całe dziesięciolecia brnąć w głębokich koleinach przesądów, wypowiedzianych przez rozmaite autorytety i utwierdzonych przez ich epigonów. Aż tu nagle trafi się istny wariat,… zdolny wyskoczyć z tych kolein i wytyczyć nową trasę.
Wczoraj w Newsweeku lub może Polityce z poprzedniego tygodnia czytałem o takim nowatorze, dzięki któremu chory na „dwubiegunówkę” czeski pisarz Ota Pavel, autor m.in. „Śmierci pięknych saren”, dostał parę lat normalnego życia i twórczości.