„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Mój udział w Marszu w Warszawie 18.06.2016.
Prawa Człowieka – Prawami Kobiet!
Wracałam do Berlina samotnie. Grupa z Trójmiasta wyjechała kilka godzin wcześniej, równie podekscytowana. Mając jeszcze kilka godzin pobłąkałam się po Warszawie i wróciłam na dworzec autobusowy, gdzie rozpoczęła się moja warszawska przygoda. Gdy czekałam na autobus do Berlina w prawie pustej poczekalni, pośród garstki zaspanych i zmęczonych podróżnych, przydarzyła mi się kolejna psychodrama z cyklu „Ratujmy Kobiety”.Marsz Godności/Protest Kobiet
Zapewne wszystkim, którzy śledzą wydarzenia na facebooku, znana jest ta inicjatywa, zapoczątkowana przez garstkę dziewczyn, ktore poznały się w grupie Dziewuchy Dziewuchom. Sprawy dotyczące kobiet zawsze leżały mi na sercu
i na duszy; odkąd pamiętam, śledziłam wszelkie poświęcone temu grupy, akcje czy inicjatywy kobiece. Przypuszczalnie impulsem do tego były w dużej mierze moje własne przeżycia i trudne doświadczenia, ale nie chcę tu poruszać spraw osobistych.
Nastał w końcu dzień, gdy na facebooku pojawiła się grupa Marsz Godności/Protest Kobiet, i oczywiście przystąpiłam do niej ochoczo, rozsyłając posty o istnieniu takiej inicjatywy na wszystkie znane mi i odwiedzane grupy FB. Dziewczyny działały z rozmachem i nie trzeba było długo czekać na ogłoszenie oficjalnej daty Marszu Godności w Warszawie, który miał rozpocząć sie na Placu Zbawiciela, za pięć dwunasta, 18 czerwca 2016. O tym, że taki Marsz w ogóle się odbędzie wiedziałam już dużo wcześniej i od razu zapadła decyzja: Jadę!!! Bez względu na odległość Berlin – Warszawa, bez względu na wszystkie okoliczności – jadę i koniec! Wreszcie powstała inicjatywa, z którą mogę się w pełni zidentyfikować.
Moja podróż z Berlina rozpoczęła się już 17 czerwca, w piątkowy wieczór. Wsiadłam do Polskiego Busa i przemierzyłam kilkaset kilometrów. Po około 9 godzinach jazdy przywitałam o 5.00 rano dworzec autobusowy – Warszawa Młociny.
Tam dane mi było spotkać i wreszcie poznać osobiście cudowną grupę przybyłą z Trójmiasta, z którą spędziłam następne godziny w Warszawie. Dziękuję Grupo Trójmiasta!!! Byliście dla mnie wielkim oparciem i jestem szczęśliwa, że nie jesteście odtąd dla mnie tylko facebookowymi profilami, lecz żywymi ludźmi z krwii i kości, z którymi łączą mnie od tej chwili cudowne wspomnienia. Na zawsze je zachowam. Trójmiasto było i jest mi bliskie, bo tam się urodziłam, dorastałam i wkraczałam w dorosłe życie.
Pod skrzydłami Grupy Trójmiejskiej ruszyłam ku Placu Zbawiciela. Byliśmy tam jednymi z pierwszych. Na Placu była tylko mała grupa panów z obsługi nagłośnienia. Czułam, jak wzbierają we mnie emocje, a przypływ adrenaliny każe zapomnieć o nieprzespanej nocy i zmęczeniu. To wszystko nie było ważne! Liczyło się tylko to, że tu jestem i za chwilę wezmę udział w wydarzeniu, które na parę godzin zjednoczy wiele kobiet.
Punktualnie za pięć dwunasta rozpoczęła się demonstracja. Jeszcze przed wymarszem zostałam zaczepiona przez reporterów TVN i zmuszona do udzielenia dwóch wywiadów. Zapewne plakat, który dzierżyłam dziarsko w rękach przyciągnął uwagę mediów: „RESPEKTUJ MOJE PRAWA, PRAWA CZŁOWIEKA PRAWAMI KOBIET”.
I tak, zagrzewana przez liderki Marszu, muzykę i tłum skandujący hasła przemaszerowałam ulicami Warszawy, by wykrzyczeć swój sprzeciw! Chociaż nie mieszkam w Polsce, to sprawy dotyczące mego kraju bardzo mnie poruszają i bolą, a sprawy kobiet bolą mnie w szczególności. Nie godzę się na instrumentalne traktowanie kobiet w życiu społecznym, w polityce i pod każdym innym względem. Protestuję przeciw temu, że nie respektuje się naszych praw, które gwarantuje nam Konstytucja. Lata zaniedbań w edukacji społeczeństwa zrobiły swoje.
Myślę, że takie wspólne inicjatywy kobiet pomogą innym Polkom dostrzec problem, którego być może jeszcze nie dostrzegają, albo nie mają dość odwagi, by tupnąć nogą i powiedzieć głośno NIE! To ostatni dzwonek na przebudzenie się Polek z letargu, ostatni sygnał alarmowy zanim otaczający nas „szczególną troską” rząd PiS definitywnie zamknie nam usta.
Musimy zrobić wszystko, by przeciwstawić się barbarzyńskiej ustawie antyaborcyjnej i wszelkim „dobrym zmianom”, przekładającym się w istocie na systematyczne pogarszanie się sytuacji kobiet w Polsce pod każdym niemal względem.
Na tym Marszu poczułam, jaka siła drzemie w nas, Kobietach. Poczułam babską solidarność i jedność, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Poczułam naprawdę coś wielkiego i tego uczucia nikt mi nigdy nie zabierze!
Wracałam do Berlina samotnie. Grupa z Trójmiasta wyjechała kilka godzin wcześniej, równie podekscytowana. Mając jeszcze kilka godzin pobłąkałam się po Warszawie i wróciłam na dworzec autobusowy, gdzie rozpoczęła się moja warszawska przygoda. Gdy czekałam na autobus do Berlina w prawie pustej poczekalni, pośród garstki zaspanych i zmęczonych podróżnych, przydarzyła mi się kolejna psychodrama z cyklu „Ratujmy Kobiety”.
Zauważyłam, że do damskiej toalety pewnym krokiem podąża mężczyzna. Przez chwilę pomyślałam: pomylił toalety, nie zauważył kółka… Na chwilę o nim zapomniałam, gdy nagle wybudził mnie przeraźliwy krzyk, wrzask kobiety, który wypełnił całą poczekalnię. Nikt, ale to nikt z siedzących nie zareagował, nikt się nie zerwał do pomocy… Rzuciłam bagaż, torebkę i telefon, wszystko pozostawiając na pastwę losu i wpadłam do toalety. W tymże momencie wyparował z niej pośpiesznie ów mężczyzna i uciekł. Zdołałam dokładnie zapamiętać jego wygląd, posturę i ubranie, instynktownie rejestrowałam jego fizjonomię, jakbym wiedziała, że będzie to potrzebne. Niestety nie miałam dość refleksu by go złapać i zatrzymać, dałam mu zbiec. Kiedy się upewniłam, że kobiecie napastowanej w toalecie nic się nie stało, wybiegłam do poczekalni, opieprzając znajdujących się tam ludzi za brak jakiejkolwiek reakcji. Odnalazłam służby porządkowe, zgłosiłam incydent i poczekałam na policję, której jak zwykle w takich przypadkach się nie śpieszyło. Napadnięta kobieta sama zaś się oddaliła i wyjechała, jakby to zdarzenie osobiście jej nie dotyczyło.
Ja zaś wracałam do domu z poczuciem spełnienia obywatelskiego obowiązku, a może bardziej z czystym sumieniem, że nie zachowałam się jak cała „poczekalnia”. Ale jednocześnie zasmucona brakiem jakichkolwiek reakcji i całkowitym zobojętnieniem społecznym, jakiego byłam świadkiem. „Ratujmy Kobiety!” Ratujmy nawet wtedy, kiedy same na pozór nie chcą być ratowane z różnych przyczyn, bo się boją, wstydzą lub jeszcze nie wiedzą, że zasługują na równość, godność i szacunek.
Do Berlina dotarłam w niedzielny poranek, pełna emocjonujących wrażeń, wspomnień i nowo nawiązanych przyjaźni.
Dziekuję Organizatorkom, Kobietom, Dziewczynom i Dziewuchom i wszystkim, którzy pozwolili mi przemaszerować ulicami Warszawy i poczuć więź, jaka nas wszystkie łączy. Dziękuję za najlepszą demonstrację, jaką dane mi było przeżyć. Jesteście wielkie, cudowne i odważne!
Wszystkim innym Kobietom życzę zaś, by wyzbyły się lęku, uprzedzeń, nieśmiałości… By zaczęły głośno mówić o tym, co je boli i czego oczekują. By umiały głośno zaprotestować przeciw narzucaniu im przez innych postępowania i światopoglądu, ktory nie jest zgodny z ich własnym.
Bądźcie świadome Waszych praw!!! Walczcie o ich egzekwowanie!!! Nie gódźcie się nigdy na decydowanie o Waszym życiu i Waszym ciele bez Waszej zgody!!! Nic o Nas bez Nas!!!
Berlin 20.06.2016
Tekst ukazał się na blogu ewamaria2013. Dziękujemy za udostępnienie
Autorką zdjęć w galerii jest Marzena Laskowska. Dziękujemy za zgodę na wykorzystanie
Najnowsze komentarze