„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Od zamachu w Orlando minęło już trochę czasu. 18 czerwca, w sobotę w Berlinie zdecydowano się w końcu, z lekkim opóźnieniem, na podświetlenie swojego najbardziej znanego zabytku, Bramy Brandenburskiej, w tęczowych barwach społeczności LGBTQ.
To nie ona jednak zrobiła na mnie największe wrażenie. Dużo bardziej wymowne było małe, zrobione z kartonu serduszko, również w kolorach tęczy z jednym prostym, ale jakże trafiającym w sedno pytaniem: „World, where is your Je suis Orlando?“ Zwykłe kartonowe serce trzymane w górze przez jednego z uczestników tego wzruszającego spotkania na Placu Paryskim było esencją reakcji świata na atak terrorystyczny w amerykańskim klubie Pulse.
Wydaje się, że wielu nie potrafiło się utożsamić z ofiarami tego okropnego wyrazu nienawiści, bo to przecież w końcu strzelali do pewnej określonej grupy osób. Do tych, którzy jeszcze do niedawna byli dla wielu tęczową bandą idącą z bębnami równym krokiem ku zburzeniu fundamentów europejsko-zachodniej cywilizacji, zniszczeniu tradycyjnej rodziny i obaleniu Kościoła. Ta banda zboczeńców i pederastów po zamachu w Orlando szybko została okrzyknięta przez tych samych jednak przedstawicielami cywilizacji zachodniej. I to z tego powodu zginęli, bo do jako takich do nich strzelano. Bo przecież żadna homofobia nie istnieje, dyskryminować można ze względu na wszystko.
Gdy stałam wczoraj pod Bramą Brandenburską i spoglądałam wokół siebie, uderzyło mnie jedno. Znaczna większość zgromadzonych licznie osób była bezsprzecznie przedstawicielami społeczności LGBTQ. Były pary gejowskie, były pary lesbijskie, były tęczowe rodziny, były także osoby trans. Jakby to była ich własna tragedia. I wtedy też zapytałam sama siebie: „world, where is your je suis Orlando…?„
Podczas gdy po paryskich zamachach portale społecznościowe zapełniły się symbolami wsparcia w narodowych barwach francuskich, o tyle po Orlando zrobili to tylko nieliczni. Bo zamachy zamachami, ludzi szkoda – ale… gejowskiej flagi na profilowe wrzucać przecież nie wypada…
Bo kiedy papież potępia zamachy, to przecież nie będzie wspominał, iż atak miał jawne podłoże homofobiczne. Bo zginęli przede wszystkim ludzie, a nie geje i lesbijki…? To prawda, ale gdyby nie ich orientacja żyli by prawdopodobnie do dziś.
Bo w wiadomościach nie będziemy przecież w kółko trąbić o zamachach w klubie gejowskim. Bo dość już tej homoseksualnej propagandy? Czy mówienie wprost o tym, że tamtego dnia w Orlando zaatakowano przede wszystkim społeczność LGBTQ to już epatowanie swoją seksualnością, czy jest nią dopiero pocałunek dwóch panów na ulicy? Czy wtedy już można ich mordować, czy wystarczy tylko zamknąć do więzienia?
Wczoraj w Berlinie odczytano nazwiska wszystkich ofiar zamachu, obecny był także chłopak który stracił w nim bliskie osoby. Zaśpiewano „Imagine“ oraz „Somewhere over the rainbow“, zapalono świeczki. Brama Brandenburska rozbłysła na tęczowo. Ale w oczach zebranych było widać, że wyraźnie czegoś brakuje. Może wsparcia, czy też poparcia rodziny – tego każdego powszedniego dnia, oraz dokładnie tam w ten letni wieczór na Placu Paryskim.
Bo chyba znowu okazało się, że wykluczenie i homofobia to nie tylko strzelanie z broni palnej w klubie nocnym, ale także te wszystkie małe gesty, których tak często brakuje komuś tylko z tego i wyłącznie powodu, iż odważył się kogoś pokochać.
Miłość zawsze pokona nienawiść. Mam szczerą nadzieję, iż jest silniejsza także od uprzedzeń i głupoty. Bo, jak powiedział Morgan Freeman: „I hate the word homophobia. It’s not a phobia. You are not scared, you are an asshole.“
Tekst ukazał się na blogu Ewy Marii Slaskiej ewamaria2013. Dziękujemy za udostępnienie.
Najnowsze komentarze