„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Nawet ludziom, którzy w tamtych dniach harowali na wyborczy sukces od świtu do nocy, trudno dzisiaj wyobrazić sobie, jak to wszystko udało się pospinać. Nie było telefonów komórkowych i poczty elektronicznej, a nawet faksów, więc w Polskę z i do Warszawy kursowało setki łączników Komitetu Obywatelskiego. Chyba wszystkie podziemne powielacze „Solidarności” i ramki do sitodruku pracowały na potrzeby kampanii. Ambicją każdego lokalnego KO było wydanie choć jednego numeru własnej gazetki oraz instrukcji, jak głosować.
Opozycja ma „Gazetę Wyborczą” i okienko w telewizji. Na warszawskim placu Konstytucji pod nieistniejącą już kawiarnią Niespodzianka – jedną z agend KO – zachodni korespondenci z niedowierzaniem filmują długaśne kolejki ustawiające się każdego ranka po „Wyborczą”. Studio wyborcze prowadzi Jacek Fedorowicz. W pierwszej audycji pokazano plecy kandydatów; Wojciech Adamiecki zgrabnie napisał, że nasi nawet plecy mają ładne i uczciwe.
Zgłoszony zostałem przez Komisję Zakładowa „S” przy Politechnice Poznanskiej jako członek komisji wyborczej z ramienia Komitetu Obywatelskiego „S”.
Dzień wcześniej musiałem odwołać imieniny, ponieważ na 6 rano miałem podstawiony samochód przez przewodniczącego komisji. Po przybiciu do lokalu wyborczego mała odprawa i o 7-mej otwieramy lokal wyborczy.
Moje ogólne wrażenia: Ludzie demonstracyjnie nie wchodzą do kabin, tylko skreślają przy stole jakby chcieli zaznaczyć, że tym razem nie ma się czego bać. Około południa dochodzi wieść z Chin o masakrze na placu Tian’anmen. Wszyscy są zszokowani.
O 22.00 zamykamy lokal i zabieramy się do liczenie. Lista krajowa zmasakrowana. Z list partyjnych wchodzą spadochroniarze „S”. Janicki (ZSL – przyszły minister rolnictwa), Dziuba (SD – przyszły wojewoda) i Marek Król (redaktor naczelny „Wprost” z listy PZPR).
Zszokowany szef komisji nakazuje policzyć od nowa głosy. Wszystko się zgadza. Wyniki z naszej komisji wywieszamy na drzwiach szkoły – siedziby komisji.
Około 4-tej jestem w domu. Nie mogę zasnąć. Okna mojego balkonu na 3-cim piętrze wychodzą na szkołę nr. 6, gdzie też odbywało się głosowanie. Około 6-tej widzę niemały tłumek oglądający wyniki głosowania. Ubieram się, wychodzę i oglądam tablice z wynikami. Tutaj podobne jak w „mojej” komisji. Ktoś z około dwudziestoosobowego tłumku otwiera szampana i pijąc z tekturowych kubków śpiewamy mazurka. Nastrój niezapomniany.
Mam tą satysfakcję, że jak któryś z moich wnuków (14 i 12) zapyta – a co ty dziadku wtenczas robiłeś mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć – ja nie spałem, ja pomagałem obalić komunę.
Leszek Cichoń (lat 74) – Poznań