„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Mieszczaństwo wzięło realnie władzę i osiągnęło ogromną korzyść polityczną, to znaczy władzę ustabilizowało. Nie czuje się jednak „w prawie”. Przez historię Donald Tusk będzie rozpoznany jako świetny przedstawiciel tej klasy. Sprawny, posiadający wszystkie pozytywne cechy nowoczesnego mieszczanina, obdarzony wybitnym talentem politycznym, który pozwolił mu w Polsce na coś niebywałego – ustabilizowanie władzy na dwie kadencje parlamentarne. Jednocześnie okazał się politykiem poczucia legitymizacji wewnętrznej wystarczającej dla rozwinięcia pełnego rozmachu projektu społecznego czy wręcz cywilizacyjnego, projektu osadzonego w nowym uniwersum symbolicznym. Takiego, który wynikałby z przekonania, że można oderwać się od obciążonej tradycją przeszłości, w imię politycznej wizji przyszłości. Brak wizji i hasło „nie róbmy polityki” są ogromną słabością jego formacji w porównaniu z opozycją konserwatywną, która uważa, że misję ma. Ona bowiem cieszy się rodzajem legitymizacji wewnętrznej – tradycyjnie silną legitymizacją przez krzywdę i cierpienie. Daje to poczucie moralnego prawa zmiany świata, którego brakuje hegemonistycznemu mieszczaństwu. *)
30 maja 2016. Okolice Łazienek Królewskich. Siedzę na ławce, przede mną stare drzewa parkowe, za mną Aleje Ujazdowskie i siedziba Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Polubiłam to piękne miejsce, polubiłam i zaczynam czuć związek z ludźmi trwającymi tu od marca na stałych pikietach obywatelskich w sprzeciwie wobec antydemokratycznej hucpy pisowskiego rządu i pisowskiego prezydenta. KODE, KOD PP, Obywatele RP, ORD, Kompas. Początkowo tylko KOD PP, jako grupa ludzi usuniętych z KOD lub tych, którzy KOD sami opuścili, wciąż jednak z nim – jako oddolnym ruchem obywatelskim – sympatyzujący. Różnimy się od KOD metodą wewnętrzną [zasadniczo], diagnozą [mniej] i receptą [bardziej]. Nazywamy rzeczy i wroga polskiej demokracji po imieniu, nie uciekając w groźne, miękkie niuansowanie tego, o co walczymy, bo nie może być kompromisu co do ISTOTY, swoistego kamienia węgielnego. O państwo prawa, o gwarantowane i opisane demokratycznym wzorcem prawa i wolności, które od października 2015 roku PiS konsekwentnie neguje i anihiluje. Jest trochę radykałów, sporo silnych osobowości, od lewa do prawa. Wierzący, ateiści, lewacy, umiarkowani konserwatyści. Zwolennicy radykalnej akcji i „myśliciele”.
Nie wiem, czy wszyscy tu zdajemy sobie sprawę – ja powoli nabieram tej świadomości – jak ważne rzeczy dzieją się w tej prowizorycznej i skromnej rzeczywistości namiotowej. Mamy szansę stworzyć zalążek tego, o czym – jako nieistniejącym, utopionym w ciepłej wodzie i asfalcie autostradowej gładzi – pisał Andrzej Leder, co zostało zaniedbane przez osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej i PSL: nową aksjologię mieszczaństwa, choć termin „mieszczaństwo” jest tu niewystarczający, ograniczający i nieco mylący. Możemy odkłamać historię, szkodliwą mesjanistyczną mitologię, zanegować bieżącą narrację nienawiści i fałszywego podziału.
Te narodziny są dość bolesne. Ciąża była mnoga, wody płodowe odprowadził przedwcześnie felczer PiS. Pączkujemy, dostawiamy kolejne namioty nowych grup. Często słyszę, że to źle, że to świadectwo naszego awanturnictwa, niedojrzałości i niedostrzegania grozy sytuacji. Jedność za wszelką cenę. Jedność panuje w KOD, ale nie jestem pewna, czy chcę marszowym krokiem dołączyć do „wspólnoty”, która – deklaratywnie broniąc demokracji – pacyfikuje pluralizm i nie dopuszcza debaty o kształcie i metodzie ruchu, a jej lider formułuje kuriozalne deklaracje kompromisu z władzą, która zamachem na Trybunał Konstytucyjny, de facto wypowiedziała najwyższą formę umowy społecznej, jaką jest wynik demokratycznych wyborów. Jedność jest immanentną cechą PiS; po latach budowania zwartej, w dużej części prymitywnej i nienawistnej wspólnotowości opartej na zafałszowanych historiografii i opisie zniuansowanej, trudnej rzeczywistości, dała mu samodzielne rządy.
Ten nasz pluralizm pikietowy, wkurzający, gimnastykujący do zakwasów tolerancję i często owocujący małymi konfliktami, jest jednak bezcenny. Jest ćwiczeniem na żywej tkance istoty tego, o co walczymy, czy nawet bardziej – tego, co zwalczamy. Nie godzimy się na odgórny modus operandi, jedynie słuszne definicje Polaka, polskości, szkodliwe i kłamliwe mitologie, na wykluczające etykietowanie, zamordyzm, ksenofobię, coraz raźniej wybrzmiewające nuty nacjonalizmu. Póki więc zgadzamy się tu przed KPRM co do polskiej diagnozy, zerkając ze zgodną niechęcią na drugą stronę ulicy w okna tzw. pani premier, póki spotykamy się wspólnie tak przy czajniku, jak i na rozmaitych akcjach, czuję, że jestem w dobrym miejscu. Bo mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jeśli doszłoby do majdanu – myślę tu o ukraińskich pomarańczowych odcieniach z 2004/2005, a nie o krwawej jatce z 2013/2014 – będziemy na miejscu razem.
Mam więc drugą nadzieję, że będziemy tam trwać, jakkolwiek bezsensowne – bo jak dotąd brak doraźnego politycznego efektu – może się to wydawać. Tu chyba tworzy się ta spóźniona o dekady nowa wspólnota, tworząca wreszcie obywatelską aksjologię w sytuacji pisowskiego przymusu. Pluralistyczna wspólnota ludzi wolności i solidarności.
Idąc dalej, trzeba postawić pytanie: czy rzeczywiście można pasywnie doświadczyć rewolucji i emancypacji? Wypracować i nadać legitymizację takiemu zespołowi symboli, które pozwolą uzyskać orientację w tworzącym się globalnym, światowym środowisku, w którym trzeba się znaleźć? Zła odpowiedź na to pytanie może być społecznie i politycznie niebezpieczna. Jedna z diagnoz, próbujących tłumaczyć stoczenie się dziewiętnastowiecznych Niemiec – kraju ogromnego sukcesu gospodarczego, politycznego, cywilizacyjnego – w otchłań wojen XX wieku i w największą zapewne zbiorową zbrodnię w historii, mówi o głębokim dysonansie między rzeczywistymi źródłami sukcesu i siły niemieckiego mieszczaństwa a jego ogromną niechęcią, by te źródła uznać. Efektem tego zaprzeczenia były rojenia o dziedzictwie Hermana z Lasu Teutoburskiego – pogromcy Rzymian – o sprawczej sile duchowego czynu i szczególnej misji Niemców w świecie. *)
*) Cytaty z Prześnionej rewolucji Andrzeja Ledera (Wyd. Krytyka Polityczna, 2014)
Najnowsze komentarze