„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Lata pięćdziesiąte. Siedzę w kuchni koło Mamy i rysuję, wybierając starannie żywe kolory wśród świecowych kredek na miarę wizji mojego trzyletniego świata. Z włączonego radia płynie muzyka: chłopięcy chór, dziecięce głosy, obcy mi język… Wszystko uderza nieznanym pięknem. Pytam się: – Co to za język, Mamo? – Francuski.
Moja reakcja staje się rodzinną legendą. – Jak będę duża, wyjdę za mąż za Francuza ! – oświadczam.
30 sierpnia 1980 roku. Dzień mojego wyjazdu z kraju. Wraz z moim mężem Jean-Claude’em upychamy do samochodu walizki, kołdrę od Babci, doniczkę z małym pędem domowej hoi, która trzęsie się na wybojach przy opuszczaniu podwórka. Przed nami niedługo pierwsza szosa i nowy projekt: życie we Francji. Znam już Paryż, bywałam tam za czasów studenckich, odwilż gierkowska pozwalała nam na łatwiejsze niż dawniej uzyskanie paszportu. Jadę w przekonaniu, że niedługo osiądziemy razem w Warszawie. Że wrócę i że nasze życie będzie polsko-francuskie. Pół na pół.
Trasa, którą wybraliśmy, prowadzi przez południe. Wiem, że są strajki, ale dopiero teraz widzę ich rozmiar. Cała Polska jest jednym protestem. Na granicy Czechosłowacji celnicy nie kryją zdumienia: mój bagażnik pełen jest rosyjskich słowników. Trzeba mieć niedobrze w głowie, żeby po latach obowiązkowej nauki odrzucanego języka decydować się na dobrowolną jego kontynuację. A ja wiem, że zapiszę się na slawistykę i że będę ciągnąć ważną dla mnie nić.
Praga, którą poznaje po raz pierwszy, wydaje mi się europejskim miastem! Serdelki wiszące pełnymi wiankami na ladach powodują we mnie wzruszenie. Zrozumie je tylko ten, który zaśmiewał się, jak my w domu, z japońsko-polskiej wersji mięsa „nagie haki”. Dopiero w hotelu, gdzie pani w recepcji pyta mnie szeptem, czy to prawda, że Wałęsa ma wąsy, a radio w naszym pokoju nadaje jeden jedyny program – ten „właściwy” – można pojąć, w jakim zastraszeniu żyją Czesi po roku 1968. Polskość jest dla mnie w tym momencie symbolem rodzącej się wolności.
Austria, miasteczko Gmunden, gdzie stawiam w naszym przelotnym „zimmer” doniczkę hoi, żeby trochę odetchnęła, jest kwintesencją alpejskiego folkloru. Pani domu w ludowym stroju w kwiatki i koronie warkoczy na głowie jak filmowa Sissi, pan w oficerkach. Rano dostajemy klucze do pokoju, który nocą był otwarty. Powód: nasi nowi sąsiedzi to Włosi… a ich reputacja nie jest podobno najlepsza, złodzieje… Wjeżdżam powoli w nową dla mnie szachownicę mało atrakcyjnych przesądów. A my, Polacy? W tym momencie otoczeni jesteśmy aureolą chwały. Poranny numer miejscowej gazety powiadamia nas o porozumieniach gdańskich z 31 sierpnia. Zbieram gratulacje.
Francja tych pierwszych lat potwierdza tę wizję. Bycie Polakiem jest powodem do dumy. Łatwiej o pracę. Często też słyszy się stwierdzenia typu „Mam pomoc domową, Polkę, wspaniała!”
Daleko nam jeszcze do „polskiego hydraulika”, który po 2000 roku stanie się symbolem tego, który odbiera pracę rodzimym Francuzom. Nie jesteśmy też jeszcze w Europie, która dopiero za kilkanaście lat zaistnieje na mapie politycznej jako wspólna struktura.
Moje osobiste doświadczenia w dziedzinie emigranckiego samookreślenia nie są może typowe. Pracuję w szkole sztuk stosowanych, gdzie oprócz Francuzów łączy nas, emigrantów, niekoniecznie Polaków, tylko jedna rzecz: nasze kompetencje i otwarcie na świat. Ruth i Fernando są Argentyńczykami, Martin – Belgiem, Ekaterina urodziła się w Moskwie, Atalanta w Bukareszcie, Przemek, Beata i Jean-César to Polacy jak ja, Zorań, Bogdan, Maja, Brankica przeżyli wojnę w rozpadającej się Jugosławii. Architekci, designerzy styliści, malarze, rzeźbiarze, scenarzyści, informatycy. „Tu” dla nas wszystkich to nasz wspólny, wybrany dobrowolnie kraj. Rzadko jednak rozmawiamy o polityce. Jeśli wymieniamy poglądy i wspomnienia, to po to, żeby stwierdzić, że sytuujemy się wszyscy raczej w uniwersalnym obszarze twórczości artystycznej i obmyślamy, jak udoskonalić wymiar naszego pedagogicznego przekazu. Polityka to swoiste tabu, takie samo jak opowiadanie o tym, ile się zarabia. Bo jeśli przypadkiem poruszamy problem, czym jest dla każdego z nas nasze „tam”, to dowiadujemy się, że Ekaterina zachowała ciągle świetlistą wizję Lenina, który został zniszczony przez stalinowską szajkę, że Maja nadal przechowuje rzewne wspomnienia „dobrych czasów” wielkiego Tito, a Atalanta ucieka w rysunek, bo „Geniusz Karpat” zohydził jej rozmowy o światopoglądach na resztę życia.
Jak przebiega więc tu naszą emigrancka egzystencja, jeśli dla wielu „tam” wydaje się być formą przeszłości?
Miałam zostać w Paryżu kilka lat, żyję we Francji od trzydziestu sześciu.
Jak dla wielu Polaków i innych, którzy zrozumieli, że „tu” przyjdzie im zapuścić definitywnie korzenie, jedną z najważniejszych rzeczy było stworzenie domu. O silnych fundamentach, mocno powiązanych z Francją. Kupić kilka metrów kwadratowych, żeby nikt nas nie wyrzucił, dorzucić do dekoracjii dawnych lat elementy tutejsze, francuskie, pomieszać potrawy świąteczne na Boże Narodzenie, na przykład do barszczu, który moja córka pije z grzeczności, dołączyć „foie gras” i ostrygi…
To obsesyjne plecenie „gniazda” jest udziałem wielu moich przyjaciół żyjących w oddaleniu…
Piszę te słowa oświecona komentarzami francuskich kolegów. – U was wszystkich to tu tak „przytulasto” – powiedział mi kiedyś jeden z nich. Kopiuję niewątpliwie, acz nie zawsze świadomie, zacisze z dawnych lat. To w prawdziwym domu mogło się mówić szczerze o wszystkich nonsensach otaczającej nas PRL-owskiej rzeczywistości. Prawdziwy dom i „tu” pomagał nam lepiej i pełniej żyć.
Maj 2016. Inne nonsensy i szaleństwa powodują, że koncept „gniazda” ulega rozszerzeniu. PiS-owska Polska, kraj króla Ubu, zachwiana, osłabiona Europa.
Wychodzimy z domów. To na ulicy, tak jak w Polsce, wielu z nas chce potwierdzenia i pokazania „tu” swej polskości i przynależności do europejskiej wspólnoty. Dla dobra wszystkich „tu” i „tam” powinny pozostać fizyczną i polityczną całością.
SPOJRZENIE Z ODDALI
Droga Aniu! Twój artykuł … tak samo bym napisała, gdybym w porę odważyła się na wyjazd tam, ale zostałam tu….. Jestem (niestety) jedynaczką. Nie miałam tyle odwagi i determinacji ? Nie znałam zbyt dobrze języków zachodnich ? Bałam się odcięcia się od tego co tutaj bez możliwości powrotu? A może po prostu byłam z kimś, na kim zupełnie nie mogłam polegać…. Takie miałam przeczucie. Po 17 latach okazało się to prawdą i skończyło rozwodem. Tylko materiał genetyczny nie był zły. Mam dwóch wspaniałych synów. Kilka razy dziennie zadaję sobie pytanie dlaczego wtedy nie postąpiłam tak, jak Ty. Teraz jest już dla mnie chyba za późno. Moi synowie też na razie są tu i często zadają mi to samo pytanie. Teraz jestem mocno zaKODowana, bo będąc tu nie ma innej opcji jeżeli człowiek zachował zdrowe zmysły ! Tak jak Ty jestem Slawistką . Pozdrawiam Cię ciepło. Ewa
Dziękuje za wpis Ewo . Jak się wyjeżdża w wieku 25 lat to trudno sobie powiedzieć ze to na zawsze . Tak i było w moim przypadku. Status emigranta jest wyjątkowy . Zawsze sie należy do tych „innych” gdzie by sie nie było . Pół na pół . Nie wiem czy lepiej jest poza granicami kraju, nie myśl tego. Dlatego więź Polski i jej Polonii , która wcale nie popiera „dobrych zmian” w Polsce jest bardzo ważna. Cieszymy sie ze było tyle nas razem na wspólnym marszu i „tu” i „tam” na całym świecie . Pozdrowienia
Polonia popiera dobre zmainy, bo one wlasnie ida, po wielu latach zaklamania. Problem, ze nie nastepuja wystarczajaco szybko i wszelka postkomuna (a jest jej wiele tutaj na paryskim bruku 🙁 ) ma czas na reagowanie.
Na manifestacje KOD w Paryzu i Francji przychodzi okolo 50 osob, na patriotyczne zjazdy do Montmorency, Kosciola Polskiego liczy sie je na setki.Polonia Francuska zaglosowala po raz pierwszy od II wojny swiatowej na prawice wybierajac zarown Adama Dude na Prezydenta RP a PiS jako wiekszosc parlamentarna. To jest prawdziwa demokracja !!! Uszanujcie ja i jak chcecie zmain to nie na ulice czy na skarge do Brukseli ale do urn. A wczesniej dowiedziec sie co proponuja kandydaci.