„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Obraza uczuć religijnych?
Art. 196 kodeksu karnego za „obrazę uczuć religijnych” przewiduje karę nawet dwóch lat pozbawienia wolności. 6 października 2015 Trybunał Konstytucyjny, nawiedzony przez Ducha Św., uznał go za zgodny z Konstytucją. Czy dziś tego żałuje? Przed laty, na marginiesie burzy wokół karykatur Mahometa, z paragrafem tym rozliczył się definitywnie włoski filozof, Paolo Flores d’Arcais.
Zasadnicze pytanie brzmi tak – pisał filozof – czy twoja wolność słowa to również wolność krytykowania a nawet szydzenia z moich przekonań, czy też zatrzymuje się ona tam, gdzie skorzystanie z niej mogłoby moje przekonania obrazić? Kto jednak ma ustanowić granicę między krytyką a zniewagą, między tym, co jadowite, a tym co bluźniercze?
Moja wolność, owszem, kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja. Ale twoja wolność, nie twoja drażliwość.
Mogę drwić z twojej wiary, lecz nie zabraniam ci jej praktykować. Ty także masz prawo szydzić z mojej, lecz nie możesz mi zabronić wyrażania moich poglądów, na przykład takiego, że religia należy do przesądów, takich jak astrologia czy tarot (tyle że historycznie jest bardziej niebezpieczna).
Z chwilą, gdy ustanawia się zasadę, że nie wolno obrażać czyjejkolwiek wiary – o wolności decyduje drażliwość wierzącego. Co wiedzie do oczywistego paradoksu, że im bardziej będzie on przeczulony – aż do fanatyzmu – tym bardziej wolność słowa trzeba będzie ograniczać, by nie podpadała pod paragraf o bluźnierstwie.
Psychologiczne tego konsekwencje byłyby jeszcze poważniejsze: jeśli bowiem naskórkowe reakcje na każdą obrazę miałyby wyznaczać granice wolności ekspresji, zachęciłoby to każdego do dawania upustu swym dążeniom do wszechwładzy i odpowiedzią na każdą krytykę byłby resentyment, wściekłość i wreszcie fanatyzm. Byłoby to legitymizacją władzy emocji i zachętą do uważania swej wiary za nietykalny absolut, także w sferze publicznej – co jest nie do pomyślenia w pluralistycznej demokracji.
Każda religia, gdy się jej pozwoli na rozgłaszanie, w sferze publicznej, jej prawd absolutnych – wyklucza bowiem religie pozostałe i staje się wobec nich świętokradcza. A jeśli, nawet w demokracji, cenzura chronić ma sacrum, to winny korzystać z tej ochrony wszystkie wierzenia religijne bez wyjątku, bez względu na ich stopień przeczulenia na dowolne idiosynkrazje – od Mormonów po świadków Jehowy, od wielbicieli Wielkiego Manitu po wyznawców Mitry i Dionizosa, by już nie wspomnieć o katolikach integrystach. A nie ma też powodu, by wykluczyć scjentologów. Zresztą każde przekonanie, odczuwane jako święte, choćby wiara w Prawdę przez duże „P”, zasługiwałoby na podobną ochronę, wspartą orężem cenzury. Czyż dla setek milionów ludzi imiona Stalina lub Mao nie były święte?
Jeśli wszak cenzura chronić ma najgłębsze przekonania, tym skuteczniej, im bardziej są absolutne, czyż nie powinien wówczas zasługiwać na szczególną protekcję wojujący ateizm? Cóż bardziej obraźliwego niż powracający wciąż w papieskich encyklikach refren, w myśl którego ateizm jest jeno wylęgarnią nihilizmu moralnego? Albo subtelniejsza, lecz jeszcze trudniejsza do zniesienia insynuacja, że ateiście (jak sama nazwa wskazuje) czegoś brakuje i szuka on Boga, tyle że jeszcze go nie znalazł? „Czuję się znieważony za każdym razem, gdy papież otwiera usta – mówi filozof: czy w związku z tym mam żądać zakneblowania tego, który mnie obraża?”
Lecz to nie wszystko: są sprawy nieporównanie bardziej niebezpieczne niż satyryczny rysunek. Na przykład ustawa zezwalająca na aborcję. To przeciw niej chrześcijanie pro-life w Ameryce sami „wymierzyli sprawiedliwość”, zabijając lekarzy, którzy popełnili największą „obrazę”, rzekomą zbrodnię przeciw życiu. Chodzi o cenzurowanie, nie o zabijanie – mówią faryzeusze. Chwileczkę, w grę też wchodzi życie, nie tylko wolność słowa. Zapomniano już o Theo van Goghu? Jeśli mnożyć będziemy zachęty do „odpowiedzialności”, inni potencjalni zabójcy złapią nas za słowo.
Mają zresztą za co złapać. Demokraci mają stany duszy, lęki, kompleksy. Chętnie powtarzają, że „trzeba czynić z wolności odpowiedzialny użytek, bo w przeciwnym razie…” Innymi słowy, nie dziw się zbytnio, jeśli szargając świętości prowokujesz fanatyczną reakcję. I kto tu jest nieodpowiedzialny: czy nie ci, którzy głaszczą z włosem fanatyzm, wystawiając się dobrowolnie na szantaż i gwałt? Czy mamy dopieszczać tych muzułmanów, którzy czują się obrażeni – czy raczej stawać w obronie innych, którzy – jak ów jordański dziennikarz – wylądowali w więzieniu za przedrukowanie karykatur proroka? – pyta retorycznie Paolo Flores d’Arcais. Pytanie kierujemy też do PiSlamistów i tych, którzy ich wyhodowali.
Stefan Rieger – były dziennikarz RFI (Radio France Internationale) w Paryżu i krytyk muzyczny, od lat mieszka we Francji.
*Paolo Flores d’Arcais – filozof i dziennikarz, ur. w 1944 roku. Od 1986 roku wydaje pismo „Micromega”. Przed laty debatował m.in. z kardynałem Ratzingerem na temat „Czy wiarę da się pogodzić z rozumem?”, a ów dialog wyrafinowanego ateisty z przyszłym papieżem wydany został następnie w formie książki. Omówiony wyżej tekst ukazał się na łamach Le Monde w 2006 roku.
Przepis jest, oczywiście, średniowieczny, jeśli ktoś czuje się obrażony, to powinien dochodzić swoich praw na drodze cywilnej