„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
„Co się stanie, gdy słoneczko nasze zajdzie za daleko?”. Gdy lata temu Bohdan Smoleń śpiewał tę piosenkę na zupełnie inną okoliczność, nie przypuszczałem, że będę przeżywał jej słowa ponownie. A jednak…
Sytuacja, w jakiej w chwili obecnej znalazł się Jarosław Kaczyński i cała rządząca ekipa, jest dość dwuznaczna. Mam wrażenie, że prezes czuje się mocno decyzyjnie skrępowany, a możliwości ma niezbyt wiele, przynajmniej na razie. Prezes sprawia wrażenie, jakby na coś czekał, jakby „coś” blokowało go od środka. To nie jest stan, który będzie trwał wiecznie. Musi coś zrobić, albo się cofnąć, albo iść do przodu, innej możliwości nie widzę. A że nie wierzę w jego chęci wycofania się…, pozostaje…?
To trochę jak skoczek będący jeszcze w samolocie nad wyjściem: odpycha się od samolotu do skoku, lecz nie jest pewien, co ma zrobić, skoczyć czy wycofać się, albo może poczekać na solidnego kopa? I w locie zastanowić się, czy aby na pewno w plecaku jest spadochron. Z tym że Jarosław Kaczyński nie zastanawia się; gra wariata, że wie co robi, że spadochron ma, sprawdza tylko, czy zawleczki bezpieczeństwa są pod ręką.
Dwa wydarzenia, które czekają Polskę i są bardzo ważne dla obecnej ekipy, krępują ruchy PiSowi. To szczyt NATO w Warszawie oraz Światowe Dni Młodzieży i wiążąca się z nimi wizyta Papieża Franciszka. Moim zdaniem jedynie te dwie rzeczy powstrzymują nadprezesa. Boi się zwyczajnie „iść na całość”. Zresztą ta przypadłość i pewna ostrożność zwracania uwagi na opinie świata jest typowa dla wszelakich początkujących dyktatorów i satrapów. Początkowo wszyscy oni są demokratami, kochają demokrację, mają ją na ustach, korzystają z jej dobrodziejstw, chcą udowodnić światu, że są pierwszymi, którzy stają w obronie jej wartości, po czym wychodzą na jej plecach do władzy. Potem pokazują swoja wizję odmiennej drogi, która z demokracją już nic nie ma wspólnego, zagarniając coraz większe sfery życia obywateli i wmawiając przy tym, że to dla ich dobra. Tak zrobił dokładnie Adolf Hitler czy Aleksander Łukaszenka. Ten ostatni zmienił urząd Prezydenta państwa w wieczysty carat. Demokratycznie wybrani z woli narodu, służyli potem nie pytając się go, czy dobrze im idzie. Z historii wiemy, iż panują oni aż do śmierci. Długość ich trwania wyznaczają pomniki ku ich własnej chwale. Pomny historii i tego, co już było, nikt z czytelników nie ma już chyba żadnych złudzeń, w jakim kierunku idzie Jarosław Kaczyński, gość, który ma swoją wizję sprawowania władzy. Pierwszym symptomem, który pozwala rozpoznać jego zamiary, jest tzw. nutka narodowa, na której buduje swą popularność. Niestety nutka ta jest niczym puder na zropiałe rany, pokazuje wrogów ludu i daje nadzieje wyzdrowienia. Zawsze jednak fałszywe.
Jednak nas – myślących inaczej i zatroskanych o losy Ojczyzny interesuje, co będzie dalej lub co może być dalej.
Jak daleko może się posunąć pan Kaczyński w swej determinacji, by osiągnąć cel, którym są wieczyste rządy Prawa i Sprawiedliwości? To pytanie dzisiaj zadają sobie wszyscy przywódcy państw sojuszniczych i ościennych. To pytanie ciągle zadajemy sobie także my sami. Wciąż nie możemy uwierzyć w to, iż nam się to przytrafiło.
Pogdybajmy więc!
Jestem pewien, że gdyby tylko miał tę możliwość, owocami IV RP cieszylibyśmy się w pełni już od pół roku. Teraz trochę mu nie wypada. Nazbyt dużo hałasu na świecie o sprawy polskie. PiS bardzo źle się z tym czuje, będąc w centrum zainteresowań różnych komisji i mediów międzynarodowych. Zapewne Kaczyńskiemu marzyła się taka przebudowa kraju jak Tuskowi budowa autostrad. Z tym jednak, że Tuskowi się udało, a Kaczyński został z ręką w nocniku. Europa się do autostrad dorzuciła, ludzie, płacąc za ich użytkowanie, sami je utrzymują, a świat nawet się nie zorientował, że w Polsce jeździ się szybciej i bezpieczniej. A Kaczyński i Szydło? Nie dość, że co decyzja to porażka, to jeszcze świat się dziwi i nakazuje zmianę decyzji. Bo przecież nikt z obecnej zmiany nie lubi, gdy ktoś patrzy mu na ręce i ciągle pyta o zamiary.
Przy czym cały czas PiS doskonale wie, że łamie prawo, tylko głośno i bezczelnie gardłuje, że jest inaczej. Ciemnota ludzka niestety bierze to jako objawienie sezonu i przyzwala na działania pozaprawne. I to jest właśnie ten moment, w którym Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło zenit popularności. W miarę upływu czasu popularność będzie spadała, najpierw powoli, lecz to tendencja nieodwracalna. Kaczyński o tym wie. Teraz rząd wydaje jeszcze pieniądze, które przyniosły ustawy poprzedniego rządu, korzysta jeszcze z rezerw, na które Polska pracowała bez mała ćwierć wieku. Lecz to czas krótki. Prognozy ekonomiczne są bardzo niekorzystne. Nie można wszak ciągle wydawać więcej niż się zarabia, to reguła stara jak świat.
To, na co pozwala sobie PiS, jest wypadkową działań oraz pragnienia elektoratu, który przez lata wzrastał w poczuciu krzywdy. Tam były ciągłe pretensje do wszystkich o wszystko. Nie chce mi się przypominać tego ciągłego zohydzania „okrągłego stołu”, Magdalenki, prywatyzacji czy mataczenia na okoliczność katastrofy smoleńskiej. Od 1989 roku w środowisku narodowo-prawicowym trwa wieczna trauma, niezależnie od rządów Olszewskiego, AWS-u, prezydentury Lecha Kaczyńskiego i krótkich rządów jego brata. Ciągle polowano i poluje się na czarownice. Tyle bólu, tyle poniewierki, tyle straconych lat! Teraz nadarzyła się okazja, by urzeczywistnić wizję wielkiej wolnej Polski, bez względu na koszty.
A koszty już są ogromne. Praktycznie sojusznikami PiSu na arenie światowej są wszelkiej maści eurosceptycy oraz partie nacjonalistyczne, będące niedaleko od faszyzmu. Rosja milczy, a Putin zaciera ręce, bo wszystko idzie po jego myśli. Gwoździem do trumny dla PiSowskich polityków jest negatywny stosunek Stanów Zjednoczonych do przemian, jakie PiS funduje Polakom i Europie. Nie spodziewano się tego. Natomiast polityka „miłości”, jaką prowadzi Dobra Zmiana jest kompletnym zaprzeczeniem tego, co robi i o czym mówi Papież Franciszek. Stąd, jak myślę, obawa, by nie zrobić czegoś na tyle głupiego, co by zanadto przykuło uwagę świata. Po szczycie NATO i wizycie Papieża nadprezes musi pójść na całość, nie może się zatrzymać. Teraz trwa w pozycji „byle przetrwać”. Nie może nic zrobić, nie może odkryć kart, musi kłamać. I wcale nie z obawy, że na przykład Papież Franciszek zbojkotowałby Światowe Dni Młodzieży, czy że przywódcy państw NATO obraziliby się i nie przyjechali, oburzeni kolejnym idiotycznym zagraniem nadprezesa. Albo że świat chóralnie by go potępił. Nie! Przyjadą wszyscy, to pewne! Chodzi o to, żeby nie zadawali niewygodnych pytań. To byłoby gorsze od bojkotu! Chodzi o to, by myśleli, że w Polsce wszystko jest w miarę OK, że to wyłącznie nasze wewnętrzne problemy, łatwe do rozwiązania, że to taki nasz styl po prostu.
Póki co musi blefować w tej grze, zrobił pierwszy krok, wmówił swoim wyznawcom , że Polską rządzi układ, że ten układ trzeba rozwalić, nawet jeśli niedemokratycznymi metodami. Na osłodę „dał” Polakom programy socjalne, by pokazać się jako dobry, troskliwy wujek. Teraz, gdy przybędą przedstawiciele państw sojuszniczych, a potem głowa Kościoła katolickiego, w Polsce będzie jak dotychczas: pozorny spokój. Może nawet nadprezes pokusi się ponownie o jakiś gest „miłosierdzia”, spotka się z opozycją, pogłaska po głowach, a nawet się uśmiechnie?… . Być może, lecz tylko do czasu, kiedy będzie po szczycie NATO i wizycie Papieża. Teraz zaś przygotowuje się do zdobycia całkowitej kontroli. W Sejmie PiS ma większość, ale niewystarczającą, by przewrócić Konstytucję. By zrobić to bez huku, nadprezes potrzebuje dwóch rzeczy. Rozwalenia klubów KUKIZ i … PSL. Potem przejmie posłów. I to dzieje się powoli, trwa kupczenie i polityczne obiecanki. Zapewne dzieje się to bardziej dyskretnie niż za czasów koalicji Samoobrony i PiSu, kiedy ówczesna posłanka Renata Beger zaszalała z magnetofonem. Nauka jednak nie poszła w las, jestem pewien, że wilk wilkiem pozostanie i będzie próbował połknąć ofiarę tak czy inaczej. Prędzej lub później zapewne się o tym dowiemy. Poza tym już są tworzone ustawy o mediach; zmiany w prokuraturze i sądownictwie stały się faktem. Ustawy o specsłużbach i kontroli przestrzeni medialnej – to się już dzieje! W chwili obecnej urabia się opinię publiczną. Nic już nie jest wartością samą w sobie, żaden urząd, żaden sąd. No, może poza Episkopatem. Nawet w chwili, gdy sędziowie Sądu Najwyższego opowiedzieli się po stronie Konstytucji, poszczególni animatorzy PiSowskiej propagandy usiłują wmawiać, że to są członkowie starego „układu”, który nie chce się pogodzić z przegranymi wyborami.
Taka sytuacja nie może wiecznie trwać. Kaczyński ma niezbyt wiele czasu. Poparcie społeczne nie będzie wiecznie. Kiedyś przyjdzie za tę rewolucję zapłacić i to niestety słono. Do tego czasu należy tak pozmieniać prawo, by opozycja nie mogła wykonać żadnego ruchu. Doświadczeni funkcjonariusze PRL-owscy, będący dziś w PiSie, wiedzą, jak to się robi i już zresztą to robią. Najprawdopodobniej Polska za rok będzie zupełnie innym krajem, niż jest dzisiaj. Samotna na arenie Europy i świata będzie dryfowała pomiędzy nacjonalistycznym katolicyzmem a systemowym socjalizmem. To pierwsze zapewni ciągłą potrzebę poszukiwania i polowania na wrogów Polski, to drugie ma dowartościować tych, którzy dotychczas czuli się odrzuceni. Czym się to skończy, każdy myślący Polak może sobie wyobrazić. Gdy skończą się pieniądze, trzeba będzie podnieść podatki, z Unii będzie coraz trudniej wiele wyciągnąć, Polska zaś dojdzie do momentu, kiedy będzie nieco więcej wpłacać do wspólnej kasy niż z niej brać. PiS zacznie zjadać własny ogon, skończą się rezerwy finansowe, pozostanie tylko abstrakcyjna wizja Polski bogatej niczym Emiraty Arabskie. I tu zaczynają się moje obawy o to, aby Polska nie dołączyła do krajów, w których ziemniaki sadzi się w sobotę, a wykopuje już w poniedziałek, pomijając kompletnie wegetację, bo żyć przecież będzie trzeba! Co wtedy powie prezes, gdy nie będzie miał już na kogo zrzucić winy za klęskę? Może zacznie mówić językiem Aleksandra Łukaszenki? Okopie się służbami, policją i Kościołem, będzie balansował pomiędzy rzeczywistością a wizją, będzie śnił i obiecywał dostatek wszystkim tym, którzy będą trwać przy nim. Być może jednak PiS rozpadnie się i pęknie jak nadmuchana bańka mydlana. Wszak dzieje się tak zawsze, gdy zaczyna brakować pieniędzy. Jakaś nadzieja więc jest.
I wtedy zaczniemy budować Polskę od nowa?
Jarosław Kobzdej
Najnowsze komentarze