„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Błędy tego drugiego pisowskiego prezydenta mają nieco inny charakter prawny niż błędy pierwszego. Ułaskawiając nie ostatecznie osądzonego kolegę z partii, zaprzysięgając niekonstytucyjnie mianowanych sędziów TK, a nie zaprzysięgając zgodnie z konstytucją mianowanych sędziów TK, obecny prezydent ingeruje niewątpliwie w władzę sądową, ale czyni to popełniając nadużycie własnej kompetencji do – z tą kompetencją sprzecznego – celu (détournement de pouvoir), aczkolwiek Lech Kaczyński wprost uzurpował władzę, która nie była jego władzą, ale władzą rządu (violence de pouvoir).
Jedno i drugie jest niezgodne z konstytucją, ale to co Duda robi jest niezgodne z sensem, a co robił Kaczyński – niezgodne i z sensem i z słowem konstytucji (…)
O martwych nic, tylko dobrze? Nie w takiej sytuacji, nie, gdy ich śmierć jest używana do zrobienia krzywdy żyjącym, którzy w pośredni sposób mieli związek z wizytami w Katyniu, i po trzecie – nie, by na ich koszt gloryfikować stronę i partię Kaczyńskich. Tragiczny los w katastrofie nie przesądza o niewinności. Więc, albo uczciwy proces albo żaden.
Jaap Houtappel, Gazeta Wyborcza
dr Jaap Houtappel, były adwokat i docent w uniwersytecie Leiden, Holandia.
Z ustaleniem przyczyn katastrofalnego końca podróży powinna się wiązać kwestia odpowiedzialności głównego zleceniodawcy przedsięwzięcia, czyli prawnej odpowiedzialności prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego kancelarii „ministrów prezydenta”. Przedstawiam moją opinię prawnika jako wkład do dyskusji na ten temat.
Polityka Lecha Kaczyńskiego w sprawie Katynia
Jawne przeciwdziałanie planom rządów rosyjskiego i polskiego (Sikorski/Ławrow) w lecie 2009 r., o wspólnym upamiętnieniu zbrodni katyńskiej w „duchu pojednania” zaczyna się przy obchodach 70. rocznicy ataku niemieckiego 1 września 1939 na Westerplatte 1 września 2009 r., w których wziął udział premier Władimir Putin.
Kaczyński na Westerplatte (Biała Księga str. 25): „(…) Walki w kampanii wrześniowej trwały do Kocka, do 6 października. Potem przyszła noc okupacji. Noc, której istotą była zbrodnia, której istotą był Oświęcim, istotą był Holokaust, ale istotą był Katyń. Można zadać pytanie, jakie jest porównanie między Holokaustem realizowanym przez nazistowskie Niemcy a Katyniem realizowanym przez sowiecką Rosję. Jest jedno porównanie między tymi zbrodniami, chociaż ich rozmiary były różne. Żydzi ginęli dlatego, że byli Żydami, polscy oficerowie ginęli dlatego, że byli polskimi oficerami. (…)
Porównanie z Holokaustem miało podwyższyć „rangę” pamięci o zbrodni katyńskiej i w ten sposób uzasadnić, że jedynie przedstawiciel Polski najwyższej rangi mógłby przewodniczyć w uczczeniu pamięci: („Rosjanie z Tuskiem próbowali obniżyć rangę”). Stanowczo postawił i powtarzał, że zbrodnia katyńska była „ludobójstwem”, wiedząc, że Rosjanie w pełni i od dawna uznają, że zabicie uwięzionych polskich oficerów w Katyniu było zbrodnią wojenną, ale zaprzeczają kategorycznie i nie bez racji kwalifikacji „ludobójstwo”.
Niemcy zabijali Żydów, dlatego że byli Żydami, sowieci zaś zabili polskich oficerów – nie dlatego że byli Polakami, ale dlatego, że byli polskimi oficerami wojska, z którym wtedy prowadzili wojnę.
Na krytykę reagował Kaczyński, że co prawda w Katyniu nie chodziło a zagładę całego polskiego narodu, ale o zagładę „elity” narodu. Ten termin „elita Polski” mógł o tyle być prawdziwy, że oficerowie na ogół należeli do „panów” średniej czy wyższej klasy, bo musieli mieć autorytet wobec szeregowych żołnierzy, wieśniaków i robotników. Słowo „elita” ma różną konotację w dyskursie polityków. Później pisowska propaganda nazwała PO „elitą”, która rządzi i się bogaci, gdzie lud cierpi.
W czasie wojny zabija się oficerów i szeregowych żołnierzy wojska nieprzyjaciela, tych ostatnich na ogół w większej liczbie niż tych pierwszych, ale genewska konwencja zabrania zabijania więźniów wojennych. Właśnie to się stało w Katyniu, i to jest poważną zbrodnią wojenną. Jest wiele przykładów zbrodni wojennych. Można Katyń porównać z innymi zbrodniami wojennymi, jak na przykład z zamordowaniem i powolnym wygłodzeniem na śmierć pod gołym niebem rosyjskich jeńców za to, że byli żołnierzami Armii Czerwonej, w hitlerowskim obozie w Amersfoort w Holandii („Kotälla, kat Amersfoorta” został osądzony w Norymberdze), ale oczywiście nie z obozami zagłady Żydów w hitlerowskim programie eksterminacji wszystkich Żydów w Europie.
Porównanie zbrodni katyńskiej z Holokaustem brzmi jak negacja Holokaustu, tak jak ekskluzywny nacisk na Holokaust może być odebrany jako negacja setek milionów innych ofiar tamtej wojny. Pamięć o ofiarach drugiej wojny światowej, teraz, w wieku XXI, obejmuje nawet niemieckie ofiary. Światowa wojna była światową tragedią.
Kaczyński dobrze wiedział, że rząd Putina był gotowy do uznania zbrodni katyńskiej jako zbrodni wojennej, ale za żadne skarby nie zaakceptowałby formuły, że Rosjanie w 1940 r. w Katyniu popełnili ludobójstwo.
Kaczyński chciał zatruć plan Putin/Tusk. Wiedział, że to absolutnie wykluczone, aby Rosjanie wspólnie z Polakami „w duchu pojednania” uczcili pamięć o Katyniu jako ludobójstwa.
Putin i z nim rosyjska strona miała na myśli Katyń, miejsce, w którym „pod koniec lat 30. w wyniku represji politycznych zginęli obywatele Związku Radzieckiego, a w roku 1940 zostali rozstrzelani polscy oficerowie, i później najeźdźcy hitlerowscy zamordowali wielu żołnierzy Armii Czerwonej” (Biała Księga str. 39).
Wypowiedź ambasadora Rosji w Polsce Władimira Grinina o celu spotkania Putina – Tuska 7 kwietnia 2010: (raport zespołu Macierewicza, 2011, str. 35, załącznik 24): „Obchody 7 kwietnia traktujemy jako wydarzenie o charakterze znaczącym i symbolicznym dla stosunków polsko-rosyjskich. Zamierzamy razem z Polakami uczcić pamięć ofiar represji totalitarnych, pośród których Katyń stał się jednym z najtragiczniejszych epizodów.
W Polsce mówiło się o „ostatecznej decyzji” prezydenta Kaczyńskiego, że pojedzie. Sikorski i Komorowski odradzili mu, Sikorski sugerując, że lepiej spotkać się jako prezydent Polski z prezydentem Rosji Miedwiediewem w maju na obchodach końca II wojny światowej w Moskwie, na które go na pewno zaproszą, a Komorowski, wtedy marszałek Sejmu, że prezydent, który chce pojechać do innego państwa, nie będąc zaproszonym przez prezydenta tego państwa, to niesłychana rzecz, i niezgodna z honorem prezydenta Polski.
Bezskutecznie. Kaczyński chyba liczył na to, że premier Tusk w końcu ustąpi, ale Tusk nie ustępował, właściwie ustąpił tylko w jednym punkcie: daty, która już została ustalona na sobotę 10 kwietnia. Putin i Tusk przenieśli swoje spotkanie na środę 7 kwietnia.
Putin podkreślał, że uznaje obchody z premierem Tuskiem 7 kwietnia i że traktuje przyjazd Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia jako prywatną pielgrzymkę, tak jak odwiedziny dzieci lub wnuków polskich oficerów pochowanych w Katyniu, które co rok się odbywały. Lech Kaczyński natomiast podkreślał do swoich zwolenników, że prawdziwe i oficjalne obchody 70. rocznicy odbędą się w 10 kwietnia, pod jego egidą.
Dla polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, i dla publiczności w ogóle, wyglądała to jak opcja do wyboru. Dla tych, którzy chcieli być na uroczystościach z prezydentem w sobotę 10 kwietnia, był zarezerwowany specjalny pociąg w piątek wieczorem z Krakowa. To było około 300 osób. A Rosjanie i mniejsza grupa Polaków pojechała na obchody w środę 7 kwietnia z Putinem i Tuskiem „w duchu pojednania” potomków polskich i rosyjskich ojców i dziadów w Katyniu zamordowanych.
Zasadniczy błąd Lecha Kaczyńskiego
Największy błąd wymieniony przez zespół Macierewicza w sprawie smoleńskiej to była „rywalizacja polityczna”, mając na myśli, że to błąd premiera Tuska. Ale to prezydent rywalizował z premierem rządu o prowadzenie polityki zagranicznej, szczególnie w stosunku do Rosji. Na czym polegała ta rywalizacja polityczna według Antoniego Macierewicza?
Raport 2015, str. 9: „Po utworzeniu rządu Donalda Tuska rozpoczęto próby blokowania realizacji przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego kompetencji Głowy Państwa”.
Tymczasem było już po samodzielnej inicjatywie prezydenta Kaczyńskiego o wizycie w Gruzji, już był ten list do państw członkowskich NATO, żeby Ukrainę włączyć do NATO, później wykorzystany w wojnie o Donbas przez propagandę rosyjską i separatystów, że nie chodzi o suwerenną Ukrainę, ale o to, że „Amerykanie chcą mieć bazy na Ukrainie”.
W roku 2009, gdy prezydent zamierzał również się wmieszać w politykę Rady Europy, Donald Tusk ostro reagował. Po szokującym pojawieniu się prezydenta na posiedzeniu Rady premier Tusk zwrócił się do Trybunału Konstytucyjnego. Tusk chciał, w ujęciu Macierewicza: „blokować” dalsze kroki prezydenta w dziedzinie polityki zagranicznej.
Trybunał Konstytucyjny w 2009 r.
Trybunał jednak przyznał rację Tuskowi. Macierewicz o tym milczy, w raportach nie ma nic o tej decyzji Trybunału. Pisze o „kompetencji Głowy Państwa” jakby orzeczenie TK w 2009 r. o granicy tej „kompetencji” w sprawach polityki rządu nie istniało (Orzeczenie OTK ZU nr 5/A/2009, poz. 78).
Orzeczenie mówi, że z mocy Konstytucji prezydent jest „najwyższym przedstawicielem RP” (art 126). Ale to Rada Ministrów prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną RP (art 146 K.). A „głową” Rady Ministrów jest premier rządu. Trybunał rozważa, że ważna jest dobra współpraca między prezydentem i premierem, i że w zasadzie nie jest wykluczone, że w delegacji do Rady Europy też uczestniczy prezydent, ale że premier decyduje o składzie delegacji. W praktyce to oznacza, że premier bierze ze sobą ministra lub ministrów z resortu tematu obrad.
Rozważania TK o współdziałaniu prezydenta z działającym prezesem rady ministrów, aby na zewnątrz nie wyszły sprzeczne stanowiska, odnosiły się do art. 133 pkt. 3 Konstytucji: „Prezydent RP w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem”.
Minister nie może się w Sejmie bronić przeciw krytyce jego decyzji, że taka była wola prezydenta, że prezydent mu kazał tak zdecydować. W obecnej sytuacji Beata Szydło może powtarzać „my” i jeszcze „my”, ale za to „my”, nie może się nie obronić w Sejmie, że działa na zlecenie prezydenta Andrzeja Dudy.
Racja podziału władzy między prezydentem i rządem w Polsce, Niemczech i innych krajach Europy jest prosta. Parlament reprezentuje naród. Rząd jest odpowiedzialny za swoje działania wobec Parlamentu. W parlamencie wyraża się wola obywateli w sprawach rządzenia poprzez posłów różnych partii, z których raz jedna, raz druga ma większość głosów. Z różnych powodów rząd jednej politycznej orientacji może upaść na korzyść nowego rządu innej orientacji. Prezydent musi być o tyle niepartyjny, że on może być gwarantem ciągłości państwa w chwilach kryzysów rządowych, i musi być w stanie wypełniać swoją funkcję przy każdej zmianie większości głosów i każdej zmianie rządu w okresie swojej kadencji.
Nie podoba mi się polskie określenie: „liberalna demokracja”, bo kojarzy się z liberalną partią, gdyż ustrój demokracji nie powinien być inny przy rządzącej socjalistycznej lub wyznaniowej partii. Rozumiem, że termin „liberalna demokracja” w historii Polski wyraża różnicę z „demokracją ludową” z czasu komuny. W holenderskiej historii „demokracja” zastępowała okres dekretów króla. Od zmian w roku 1848 holenderska demokracja nazywa się „demokracją parlamentarną” i z tym związana jest „ministerialna odpowiedzialność, za decyzje rady lub oddzielnych ministrów wobec parlamentu”.
Taka jest sytuacja od roku 1848. W Holandii jest „konstytucyjna monarchia”. Król ma funkcję państwową reprezentacyjną dla Królestwa Niderlandów, wewnątrz i jakby też najwyższego ambasadora kraju na politycznie neutralnym lub niespornym gruncie, i m.in. jako gwarant ciągłości państwa.
Ale rząd rządzi, nie król, i parlament reprezentuje wolę narodu. Preferuję określenie „parlamentarna demokracja” także w odniesieniu do ustroju Rzeczpospolitej Polskiej.
Droga polska
Dystansu między funkcją prezydenta i rządem nie było widać dopóki Lech był prezydentem i Jarosław premierem, ale gdy rząd Jarosława upadł i Lech musiał być prezydentem przy rządzie PO i PSL z premierem Tuskiem, wypadł z roli prezydenta.
Spróbował wyrwać Tuskowi z rąk ster państwa, który brat musiał mu oddać.
Stworzył wokół siebie ze swoją kancelarią „ministrów”, jakiś nadrząd nad rządem, jako prezydent/nadprezes, prowadząc własną politykę, niezależnie od głosów w Sejmie, przeciwko polityce rządu premiera Tuska, sabotując politykę rządu Tuska.
Podobna sytuacja może powstać po upadku obecnego pisowskiego rządu, gdyby obecny prezydent musiał być prezydentem przy radzie ministrów nie z tej samej orientacji politycznej.
Czy Andrzej Duda mógłby być dalej prezydentem „wszystkich Polaków”, jeżeli w okresie swojej kadencji musiałby współdziałać z premierem niepisowskiej koalicji? Pokazał już, że to bardzo wątpliwe.
Zaznaczam, że błędy tego drugiego pisowskiego prezydenta mają nieco inny charakter prawny niż błędy pierwszego. Ułaskawiając nie ostatecznie osądzonego kolegę z partii, zaprzysięgając niekonstytucyjnie mianowanych sędziów TK, a nie zaprzysięgając zgodnie z konstytucją mianowanych sędziów TK, obecny prezydent ingeruje niewątpliwie w władzę sądową, ale czyni to popełniając nadużycie własnej kompetencji do – z tą kompetencją sprzecznego – celu (détournement de pouvoir), aczkolwiek Lech Kaczyński wprost uzurpował władzę, która nie była jego władzą, ale władzą rządu (violence de pouvoir).
Jedno i drugie jest niezgodne z konstytucją, ale to co Duda robi jest niezgodne z sensem, a co robił Kaczyński – niezgodne i z sensem i z słowem konstytucji. Co jest gorsze? To zależy od przedmiotu.
Postępowanie Andrzeja Dudy jest o tyle krok do przodu, że nie przekroczył granicy swojej kompetencji, jak to zrobił Lech Kaczyński. Tylko nadużywa swojej kompetencji. Następny etap do „parlamentarnej demokracji” zrealizuje prezydent, który będzie respektować i słowo i sens konstytucji. To będzie „prezydent wszystkich Polaków”. Niełatwe, ale można mieć nadzieję, że im dłużej żyje demokracja parlamentarna i jej judykatura, tym bardziej liczy się myśl wyrażona w słowach przepisu, który Lech Kaczyński lekceważył.
Konkluzja
Na zakończenie moich uwag o konflikcie Lecha Kaczyńskiego z rządem Tuska o uroczystościach w Katyniu, i o konstytucyjnym znaczeniu tego konfliktu, wnioskuję, że rzetelne wyjaśnienie odpowiedzialności za fatalną dla tylu ofiar katastrofę trzeba zacząć od sądowego poznania kwestii odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego i jego kancelarii. To nie wyklucza, że obrońcy tej strony mogą się powołać na ewentualne błędy lub zaniedbania trzecich osób, stawiając tezy, że one spowodowały, że prezydent i kancelaria prezydenta naprawdę nie mogli przewidzieć niebezpiecznych trudności i ryzyka ich przedsięwzięcia.
Jednak najpierw kwestia odpowiedzialności strony prezydenta. To ta strona musi się usprawiedliwić. Nie odwrotnie. To nie tak, że strona byłego premiera musi się usprawiedliwiać w sprawie odpowiedzialności byłego prezydenta.
Proces karny 31 marca 2016 oskarżycieli prywatnych z niektórych „rodzin smoleńskich” przeciw szefowi kancelarii premiera i urzędników w sądzie okręgowym w Warszawie, który ma zniesławić Tomasza Arabskiego i jego urzędników, a pośrednio Donalda Tuska jako sugerowanego odpowiedzialnego za katastrofę podróży prezydenta, jest niewłaściwym trybem do ustalenia odpowiedzialności za katastrofę. Jest bezzasadnie krzywdzący dla oskarżonych, robiący z nich ofiary, nie tragedii smoleńskiej, ale politycznej afery smoleńskiej.
Istotne dla wyjaśnienia odpowiedzialności, jeżeli to naród ma zainteresować, byłaby na przykład i między innymi rzetelna analiza roli zmarłego szefa kancelarii prezydenta Władysława Stasiaka, i roli Mariusza Handzlika, i oczywiście samego prezydenta. O martwych nic, tylko dobrze? Nie w takiej sytuacji, nie, gdy ich śmierć jest używana do zrobienia krzywdy żyjącym, którzy w pośredni sposób mieli związek z wizytami w Katyniu, i po trzecie – nie, by na ich koszt gloryfikować stronę i partię Kaczyńskich. Tragiczny los w katastrofie nie przesądza o niewinności. Więc, albo uczciwy proces albo żaden.
Przeciez prez. Kaczynski zakazal wtracania sie do tej wycieczki, tylko palac prezydencki organizowal, zapraszal, to byla kampania wyborcza. Potem przez caly tydzien zaloby narodowej wszystkie media dopuscily pisowcow do glosu i oni codziennie przez wiele godzin opowiadali, jak bylo przed wyjazdem, kogo zaprosili , itd , informowali prezydenta, ze juz wybrano i nagrano przeboj muzyczny kampanii, to byla piesn o malym rycerzu. Populistycznie i demagogia jak zwykle