„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
W rozmowach o dużych sprawach lubię operować wymiernym konkretem. Mam dużą rodzinę. Ciotki, wujowie, kuzynostwo; głównie warszawiacy i trochę Śląska. Nieźle sobie radzący, pracujący, mający raczej udane życie, bez większych problemów i głębszych frustracji, ot – czasem zwykłe zawirowania, jakich każdy z nas doświadcza. Jeszcze kilka lat temu byliśmy zgraną, fajną grupą.
Polska jako wspólnota zaczęła zauważalnie pękać – przyjmijmy umownie taki punkt w czasie – od pierwszych rządów pisowskich w latach 2005-2007. Ja również od jakiegoś czasu intensywnie analizuję, dlaczego z moją małą wspólnotą – rodziną, też stało się coś złego. Nic wielkiego przecież: nie pokłóciliśmy się, nie padły żadne złe słowa, nie spaliliśmy za sobą mostów, nie wyrządziliśmy sobie wielkich krzywd. Część rodziny oddaliła się wraz z PiS-em już po pierwszych rządach szajki Kaczyńskiego – spodobała im się narodowo-martyrologiczna nuta, której ja nie znoszę, wzdęcia godnościowe, zamordyzm służb i mariaż Kościoła z tronem; może było to wynikiem pierwszej po 1989 zrealizowanej idei Polski, czy raczej – Polski jako idei: nie bytu obywatelskiego, ale abstrakcyjnej, natchnionej mesjanizmem Wielkości. Ale to był jeszcze lajcik, a najgorsze miało dopiero nadejść. Nadeszło po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku. To był Hitchcock – bum, odtąd napięcie rodzinne tylko rośnie.
Ale zanim to, zaliczyliśmy bezprecedensową w najnowszej historii Polski dwu-kadencyjność tego samego obozu politycznego: rządów Platformy Obywatelskiej w koalicji z PSL. Niezła pierwsza czterolatka – głównie fantastyczny skok cywilizacyjny, infrastrukturalny, choć z pewnymi zaniechaniami i niespełnionymi obietnicami; druga w letargu i ze słabą końcówką Tuska, dopełniona smutną kropką nad i w wykonaniu Kopacz. Głównymi zaniedbaniami ekipy platformerskiej, w syntetycznym uproszczeniu, były: zaniechanie budowy wspólnoty wokół sukcesu gospodarczego Polski, utrata słuchu społecznego i odpuszczenie na polu nowoczesnej, promującej aktywność i innowacyjność edukacji. To ostatnie zaowocowało w ostatnich wyborach sukcesem PiS-u, a wśród młodych Kukiza – faceta nagrzanego agresją i niczym, absolutnie niczym więcej, poza kilkoma zdartymi do dziur hasłami patriotycznymi, które ten przebrzmiały muzyk z upodobaniem, ale bez zrozumienia, nosi na koszulkach.
Zaniechania poprzedniej ekipy były doskonałym podglebiem dla odbudowy godności na modłę PiS-u, bo ci, którzy czuli się wykluczeni, przezroczyści, nieważni i pogardzani, wreszcie weszli w światła jupiterów. Zaoferowano im godność, wspólnotowość. Niewymagającą, zasadzoną na zero-jedynkowej konstrukcji: my vs oni, prawdziwi Polacy vs zdrajcy, prawi vs złodzieje. Proste i niedomagające się krytycznej oceny własnego życia mechanizmy samoobrony.
No ale do ziół, do rodziny. Wspomniałam, że na dobre zaczęliśmy się pruć w szwach po katastrofie smoleńskiej, kiedy PiS wystartował z tworzeniem Nowego Mitu. Poległego Lecha i jego spuścizny, Lecha zamordowanego, zdradzonego o świcie, wystawionego Putinowi przez Tuska. Do dziś nie rozumiem, co takiego stało się w głowach rozsądnych, nierzadko porządnie wykształconych ludzi, że nie siadamy już przy wspólnym stole, po ośmiu latach rządów PO-PSL, w roku 2016, kilka miesięcy po wygranej PiS. Albo siadamy bardzo rzadko. Starannie unikając „pewnych tematów”. Czasem się udaje, czasem nie – wówczas powietrze można kroić nożem. Próbujemy jednak delikatnie: o 500+, o powrocie szaleństwa smoleńskiego Macierewicza, o klimacie inwestycyjnym, o ustawie o prokuraturze, o gospodarce, ostatnio też o prawie antyaborcyjnym. Dowiaduję się ze zdumieniem, że kuzynka kazałaby mi rodzić dziecko z gwałtu, a wuj mówi wprost: „nie interesuje mnie, skąd się wezmą pieniądze na 500+, interesuje mnie, żeby Polakom lepiej się żyło”. O Trybunale Konstytucyjnym w ogóle nie ma co wspominać, nawet gdy się podeprzeć konkretnymi przykładami orzeczeń wymiernych dla przeciętnego obywatela (np. wyroku w sprawie kwoty wolnej od podatku), to takie rzeczy, jak duch demokracji i praworządności czy trójpodział władzy wzbudzają wzruszenie ramion albo pogardliwe komentarze. Relatywnie dobrze idzie nam ze Smoleńskiem, ciotka poprzestaje na „trzeba to jeszcze raz porządnie wyjaśnić”, za co jestem jej wdzięczna i nie wypowiadam słów, że Macierewicza trzeba zamknąć w pokoju bez klamek.
I nagle okazuje się, że deserowa szarlotka trudno przechodzi przez gardło, że szybko chcemy wyjść. Czujemy przez skórę, że nie ma już swobody w rozmowie o ostatnim, fajnym filmie w kinie, o ząbkowaniu bratanicy, o tym, gdzie się wybrać na majowy weekend. Bo rozmawiamy o tym nad głębokim rowem. Rodzina, z którą spędzam czas z radością i na pełnym, swobodnym oddechu, została okrojona do połowy.
Pytanie „dlaczego?” pozostaje dla mnie otwarte. Wciąż mam wrażenie że doraźne próby odpowiedzi są naskórkowe i niewystarczające.
Ewka Błaszczyk
Imienniczko Moja Miła! Znakomity artykuł. Kiedy zdążyłaś zajrzeć do mojej głowy żeby mi to z niej wyciagnąć ????? Bardzo się cieszę, że będziemy sąsiadować na tej stronie . My z całą pewnością będziemy po tej samej stronie nawet, jeżeli PiS wykopie głęboki rów wypełniony jadem 🙂 Pozdrawiam. Imienniczka
Ewo-imienniczko, serdecznie dziękuję za miłe słowa i do zobaczenia na łamach zapewne jeszcze nie raz. 🙂 Pozdrawiam, Ewa Błaszczyk
Doskonale ujęty problem.Serdecznosci i podziekowania