„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Ruszyła antyaborcyjna karuzela emocji. Jako Polacy znowu możemy być dumni z siebie. Jest o nas głośno! Po smoleńskim praniu mózgu sprzed kilku lat, mamy nowe prania.
W „czasach smoleńskich” nauczyłem się teoretycznie pilotować samolot TU-144M oraz nim poprawnie wylądować (albo i nie). Gotów byłem niemalże do egzaminu na ostatnim ocalałym egzemplarzu. Po wygranej w ostatnich wyborach PiSu myślałem sobie, że kurs ten trwać będzie dalej i będę mógł się doskonalić w lataniu teoretycznym, tymczasem niespodziewanie otrzymałem dość ostre zajęcia z zagadnień prawnych i zagadnień tematycznych dotyczących pewnych ważnych aspektów konstytucji RP. Podciągnąłem się i w tym zakresie i myślę, że oprócz umiejętności pilotażu zaliczyłem dodatkowy cenny fakultet z prawa konstytucyjnego. Ale widzę, że to nie koniec szkolenia, bo kolejne moje zaległości w edukacji są obnażane każdego dnia. Teraz trwa edukacja z zakresu ginekologii, położnictwa i niechcianego, ale nakazanego macierzyństwa i teologii zarazem. Przedmiot to „Ciąża i macierzyństwo”, a w aspekcie duchowym „Życie poczęte i jego prawna ochrona”. Zaangażowanie grup społecznych, zarówno będacych „za”, jak i „przeciw”, jest pełne i żadna ze stron nie przebiera w środkach, by udowodnić swoje racje.
Osobiście jestem, byłem i jak sądzę, będę dalej przeciwnikiem aborcji pod każdym względem. Proponowana więc przez biskupów i popierana przez PiS ustawa pozornie wychodzi naprzeciw moim oczekiwaniom. Nic jednak bardziej mylnego. Swojego przekonania nie muszę narzucać nikomu, po prostu tak wierzę i tym się kieruję w życiu. Uważam, że życie jest darem Boga i nie mam prawa nikomu go zabierać ani też wmawiać, jak ma żyć. Lecz do trwania w tym przekonaniu nie jest mi potrzebna żadna ustawa. Tym samym więc staję się zagorzałym przeciwnikiem fundowanej nam ustawy anyaborcyjnej. Dlaczego tak to pojmuję? Dlatego, że moja wiara nie potrzebuje żadnych ram prawnych, by mnie motywować. Przypomnę: mieszkam, żyje i pracuję w Wielkiej Brytanii już od szeregu lat. Tu wolno wszystko! Wolno przerwać ciążę nawet bez powodu, wolno począć dziecko z invitro, wolno dokonać wazektomii (uczynić samego siebie niepłodnym poprzez podwiązanie jąder), wreszcie wolno ożenić się z koleżanką lub wyjść za mąż za kolegę, wolno także genderować do woli, cokolwiek by to miało znaczyć! Każdy układ dozwolony. Aby tego wszystkiego było mało, homoseksualiści mogą mieć dzieci i mogą je także wychowywać! Żadnej z tych rzeczy nie wolno w Polsce. Dla mnie jednak nie ma to większego znaczenia, gdyż żadna z opisanych rzeczy nie jest NAKAZANA. Nie czynię tego, zapewne też i z innych powodów niż wiara, jestem już w wieku po prokreacyjnym, swoją rolę wypełniłem najlepiej jak potrafiłem, odpada też związek małżeński z kolegą, bo osobiście wolę z nim się napić piwa i pogadać choćby o kobietach niż pójść z nim do łóżka. Genderowców nie rozpoznaję ani u syna w szkole, ani w pracy u siebie, ani nie wiem, czy w ogóle gdzieś oni tu są i czekają tylko, by popsuć moje dzieci. Nie wiem nawet, kim mieliby być.
Skoro ja mam prawo wyboru (jak sądzę, dane mi przez Boga), to dlaczego tego wyboru ma być pozbawiony mój rodak w Ojczyźnie? Każda decyzja w życiu dorosłego człowieka rodzi swoje konsekwencje. Wydawało się, że system upadłego socjalizmu był szczytem zakazów i nakazów. Nic podobnego – dopiero teraz poznajemy granicę absurdu! Przypomnijmy sobie: socjalistyczna władza wyręczała obywatela we wszystkim. Wiedziała, ile obywatel ma zjeść, ile ma spać, dawała mu talony na zaspokojenie wszystkich potrzeb (to ona ustalała, co znaczyło „wszystkich”), a na potrzeby rozwoju duchowego zawsze i chętnie pozwalała (czytaj: nakazywała) uczynić czyn społeczny na rzecz Partii. Obywatel nie musiał myśleć samodzielnie, bo robiła to za niego władza. Z tego Orwellowskiego systemu wyzwoliliśmy się między innymi z pomocą Kościoła. Tymczasem pewnie z przyzwyczajenia, że ciągle musimy mieć nad sobą kogoś, kto mówi nam, co mamy robić i jak żyć, likwidując ówczesne zakazy natychmiast zastąpiliśmy je nowymi. Wpadliśmy z deszczu pod rynnę. A raczej sami się pod nią wpakowaliśmy. Jak widać, jesteśmy przyzwyczajeni do państwowych zakazów wszystkiego, na co pozwalają sobie obywatele krajów z dłuższym doświadczeniem demokratycznym niż nasze. Obecne władze Rzeczpospolitej wiedzą, co ją uszczęśliwia, a skoro ją uszczęśliwia, to musi także uszczęśliwiać resztę Polaków!
W wolnej Polsce, na mocy konkordatu, uregulowano wzajemne relacje Państwa i Kościoła. Czy o tym dokumencie pamiętają wszystkie strony sporu? Odnoszę wrażenie, że zarówno władze Kościoła, jak i Rządu RP zapomniały o tym! Paradoksalnie w Wielkiej Brytanii takiego czegoś jak konkordat nie ma, ale każda ze stron wie, gdzie jest jej miejsce i jaka jest jej rola. Władze Jej Królewskiej Mości nie ingerują w sprawy Kościoła, a ten rewanżuje się tą samą postawą. Kościół Katolicki nawet nie jest związkiem wyznaniowym, czyli formalnie Kościołem, lecz działa w oparciu o ustawę o organizacjach charytatywnych. Nie przeszkadza mu to jednak wcale w funkcjonowaniu i głoszeniu Ewangelii. Nie robi tego poprzez wzbudzanie strachu i wymuszanie na władzy swojej wizji państwa, lecz dociera do serc tych ludzi, którzy chcą go słuchać. Trochę podobnie jak w czasach Imperium Rzymskiego.
Tymczasem odnoszę wrażenie, że Kościół katolicki w Polsce, mój Kościół, idzie inną drogą. Ciągle wywiera wpływ na kształt i charakter Państwa. Jakby ciągle poszukiwał utraconego raju na ziemi. To wizja biskupów i księży, którzy walcząc o serca i sumienia ludzkie trochę się zagalopowali. Zapomnieli, że obok nich żyją pospolici obywatele, grzesznicy, niewierzący, lub wierzący inaczej. Może robią to dla mnie, lub takich jak ja, tyle tylko że ja tego wcale nie pragnę. Nie chcę tej ustawy! Jest ona niepotrzebna i przyniesie więcej złego niz dobrego. Odrzuci wiele osób od Kościoła, bo jest aktem przymusu w sferze światopoglądowej. Żyję w kraju różnorodności religijnych i wyznaniowych, różnych upodobań seksualnych i naprawdę nie przeszkadza mi to, że obok mnie żyją ludzie o innych upodobaniach. Chciałbym, by tak samo było w Polsce. Tutaj, wychodząc z polskiego kościoła, zaraz w następnym budynku jest pub, za ścianą sklep z alkoholami, po drugiej stronie ulicy tuż naprzeciw jackpot, czyli raj dla utracjuszy, a sto metrów dalej coś dla ciała mężczyzny, czyli „Angels” – klub gentelmenów! Nic, tylko zanurzyć się w rozpuście! Ale najciekawsze jest to, że nikt, nawet polscy księża katoliccy czy wierni, nie protestują przeciw temu! Nie przyszłoby im to do głowy – a gdyby przyszło, to by zostali wyśmiani.
W moim wyobrażeniu Boga jako miłości kocha On wszystkich nas jednakowo, bez względu na liczbę i rozmiar popełnionych grzechów. Moja wiara daje mi swobodę i pomaga pamiętać o tym, co przeszli nasi bracia w wierze, pierwsi chrześcijanie. Nie możemy i nie wolno nam zapominać o tym, że oni nie narzucali nikomu swoich wierzeń. Bardziej obawiali się upodobnienia do swoich oprawców, dlatego woleli umierać. Ale to, co było jasne dla pierwszych chrześciajn, niekoniecznie stało się drogowskazem dla ich następców. Wydaje mi się, że dzisiaj Kościół popełnia błąd błąd z wczesnego średniowiecza, kiedy to któryś z ówczesnych papieży, znudzony głoszeniem Ewangelii w tradycyjny sposób (czyli jak czynili to Apostołowie), założył zbroję i wziął do ręki miecz, rozpoczynając mroczny okres chrześcijaństwa, który co prawda zaowocował ogromną rzeszą pozyskanych dla wiary pogan, lecz charakteryzował się bezwzględnością postępowania „nauczających”. „Na siłę” nie jest dobrą strategią ewangelizacyjną. Bo jeżeli Bóg jest miłością – a inny Bóg mnie nie interesuje – to udowadnianie tego tą metodą jest Jego oczywistym zaprzeczeniem.
Ustawa zaostrzająca aborcję byłaby właśnie takim siłowym „rozwiązywaniem” problemu. Nie daje nic w zamian i tak naprawdę niczego nie rozwiązuje, natomiast karze kobietę na wszelki wypadek, by prawo nie było martwe. Nakazuje urodzić, bo rzekomo taka jest jej powinność i rzekomo taka jest wola Boża! Ustawa z jednej strony karze urodzić i pozwala żyć odrzuconym, chorym i niechcianym (czasem nawet kosztem życia matki), z drugiej strony karnie sankcjonuje tego, kto myśli i próbuje postępować inaczej. Oczywiście każda ustawa nakazująca „coś” byłaby martwa, gdyby nie zawierała sankcji karnych. Ta propozycja ustawy jest niczym innym jak zapłatą za poparcie, jakiego udzielił Kościół PiS-owi w ostatnich wyborach. Kaczyński ma teraz problem, bo zdaje sobie sprawę, że ma polityczne długi do spłacenia, ale może pogorszyć swoje notowania. Co innego opowiadać, że Polska to Kościół, co innego wprowadzać drakońskie prawo!
Oto stanowisko Kościoła: opowiada się za całkowitym zakazem aborcji i jednocześnie sprzeciwia się jakiejkolwiek formie sztucznej antykoncepcji, a za dopuszczalne współżycie pomiędzy kobietą a mężczyzną uznaje tylko przypadki, gdy współżyjący ze sobą to małżonkowie sakramentalni różnej płci. Patrząc na to z boku, powiem krótko: ciężki żywot. W relacjach pomiedzy kobietą a mężczyzną rządzą trochę inne prawa. Samodzielna wola to nie wszystko, rządzą nami niestety także prawa natury i nie wszyscy umiemy nad nimi zapanować. Podejrzewam, że gwałciciel, gdy gwałci, nie planuje zostania tatą. Chce się tylko trochę „wyluzować” i nie obchodzi go opinia ofiary. Młodzi ludzie w swych pierwszych kontaktach seksualnych, tak samo zresztą jak i starzy, rzekomo doświadczeni w tych sprawach, często zapominają o tym, że plemniki, choć żyją krótko, to żyją bardzo intensywnie. Podczas gdy oni zapomną o chwilach swego radosnego uniesienia, te maluteńkie stworzonka będą szukały celu. Skutki tych uniesień mogą przynieść nowe życie. I tak w istocie dzieje się bardzo często.
Kościół nie pozostawia w tej materii złudzeń: mamy kontrolować nasze pożądania lub cierpieć ich skutki. Nowa ustawa antyaborcyjna, jeśli wejdzie w życie, niczego nie zmieni i niczego nie uporządkuje. Sprowadzi rolę kobiety do rodzenia, czyli produkowania dzieci. Kobieta ta będzie musiała zapomnieć o swojej traumie bez względu na to, w jaki sposób doszło do zapłodnienia i co urodzi. Być może będzie musiała umrzeć, bo nie wolno jej będzie wybrać. Ustawa jej na to łaskawie pozwala. Nawet kiedy niechcący poroni, będzie miała problem. Wtedy będzie musiała dodać do swej traumy obowiązkową wizytę w Prokuraturze Rejonowej, a tam kim będzie? Świadkiem? Podejrzaną? Dalej, nikogo nie obchodzi, w jakim stanie psychicznym będzie osoba przez dziewięć miesięcy nosząca pod sercem płód z nieuleczalną wadą. Kościół i zwolennicy ustawy powtarzają swoją przerażającą, zdeformowaną wersję Herbertowego „tak-tak, nie-nie”: „Kobieta ma urodzić albo siedzieć w więzieniu!”. Moim zdaniem nie jest to dobre „tłumaczenie” Pisma Świętego.
Zwolennikom proponowanej ustawy antyaborcyjnej chciałbym zadać tylko jedno pytanie: Czym różni się życie poczęte od życia już narodzonego, przybyłego tu do Europy na tratwie ratunkowej jako muzułmańskie dziecko uciekające przed wojną? Pytam przewrotnie, bo wiem, że pytam tę samą grupę ludzi, która zawzięcie straszyła i straszy nadal wizją islamizacji Europy? Pytanie to wymusza myślenie i jeśli zrobi to skutecznie, to będziemy mieć pewność, że nie staniemy się nigdy fundamentalistami na wzór i podobieństwo Talibów, czego wszystkim życzę!
Jarosław Kobzdej, Birmingham
p.s.:
“Przypomina mi się opowieść rozwiedzionej znajomej, która z progu polskiego konfesjonału katolickiego została wyrzucona, a przed konfesjonałem katolickim w Wielkiej Brytanii rozgrzeszona”.
– Pisze Jarosław Mikołajewski o adhortacji papieża pt. „Radość miłości”. Ponieważ jednak w polskim Kościele jest chyba nie do pomyslenia, żeby miłość miała dawać radość, więc obawiam się, że słowa papieża na polskim gruncie się nie przyjmą.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,19891358,franciszek-dal-kaplanom-jasne-zalecenie-koniec-z-wszelkimi.html#ixzz45RQkG0s8”