„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
Marszowo-przepychanym krokiem nadciągali szybko w naszą stronę. Mieli pełnowymiarowe polskie flagi, nie jakieś tam chorągiewki, mieli dwa megafony; my żadnego, mieli długi transparent i petardy. Krzyczeli „precz z komuną!”
W sobotę, pod koniec stycznia, fala manifestacji organizowanych przez KOD porwała ze sobą całą Polskę. Reszta świata też nie pozostała bierna wobec ostatnich decyzji polskiego rządu. W Sztokholmie miejscem spotkania była szeroka, wysadzana drzewami, aleja Karlavägen. W pięknej starej willi mieści się tu ambasada RP.
Spotkaliśmy się o dwunastej. Rozmiarami nie mogliśmy się równać z żadną chyba manifestacją w Polsce, a i niektóre zagraniczne demonstracje znacznie przewyższały naszą liczebnie. Ale jak na pierwsze takie spotkanie było nieźle, przyszło około 70 osób. Niektórzy mieli plakaty i transparenty, inni plakietki, a jeszcze inni nic, po prostu przyszli. Spotkanie dla wielu stało się okazją do odświeżenia starych znajomości, zawartych jeszcze w latach 1980., kiedy w tym samym miejscu demonstrowaliśmy przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego i jego represjom. Wtedy też była zima, dużo bardziej mroźna, ale wtedy było nas o wielu, wielu więcej. Byliśmy też bardziej aktywni, wzburzeni skandowaliśmy ”Solidarność!, Solidarność!, śpiewaliśmy ”Mury”. Nierzadko byliśmy też znacznie biedniejsi, jeszcze nieosadzeni w nowym kraju, niepewni tego, co dzieje się w Polsce i co stanie się z nami; wrócimy tam czy zostaniemy tu, a może pojedziemy jeszcze gdzie indziej, dalej?
Gdy wybuchł stan wojenny, Szwecja przyjęła nas z otwartymi ramionami, szybką decyzją rządową o wydaniu każdemu Polakowi zastanemu w jej granicach pozwolenia na pobyt stały. Wielu z nas mieszka tu do dzisiaj, znamy się lepiej lub słabiej, mamy wspólnych znajomych, widujemy się na imprezach kulturalnych, w polskim kościele, w polskich sklepach, na wyborach i chyba tworzymy to, co w kraju określa się słowem Polonia.
Rozwój Polski przez ostanie lata sprawiał, że chętnie tam jeździliśmy, a także polecaliśmy naszym szwedzkim znajomym Kraków, Gdańsk, Mazury. Nie dlatego, że tanio, ale dlatego, że pięknie. W Szwecji opinia o Polsce także bardzo się zmieniła od tamtej zimy 1981 roku. Kontekst medialnych doniesień o Polsce stał się z czasem podobny do tego, w jakim omawiano inne kraje zachodnie. Od dawna nikt już nie okazywał współczucia, gdy na pytanie „skąd jesteś” odpowiedz brzmiała „z Polski”. Przeciwnie, coraz częściej słyszało się „o, byliśmy rok temu w Krakowie, pięknie!” albo „a do Wrocławia mógłbym się chętnie przeprowadzić…”. Nie musieliśmy już mieć kompleksów. Przeciwnie, byliśmy dumni, chwaliliśmy się Polską. Tak już miało być zawsze. Albo jeszcze lepiej… I pewnie byłoby, gdyby nie „dobra zmiana”.
Być może w tę styczniową sobotę wspominalibyśmy dawne czasy, bo rozmowa chyba wychodziłaby nam najlepiej; piosenki pozapominane, hasła za długie, „KOD” trudne do skandowania. Zanim jednak ktokolwiek z nas zdecydował się na jakikolwiek model manifestacyjnej postawy, pojawił się nowy i chyba niespodziewany element: narodowcy. Marszowo-przepychanym krokiem nadciągali szybko w naszą stronę. Mieli pełnowymiarowe polskie flagi, nie jakieś tam chorągiewki, mieli dwa megafony; my żadnego, mieli długi transparent trzymany przez czoło grupy i mieli także petardy – pod tym względem też okazaliśmy się słabsi.
Grupa liczyła siedemnaście osób: szesnastu mężczyzn i jedną kobietę. Policja, która towarzyszy wszystkim legalnym manifestacjom, ustaliła szybko bezpieczny dystans między nami i rozpoczął się festiwal haseł i pieśni. Zabrzmiało gromko „… Ojczyznę wolna racz nam wrócić panie”, „Bóg, honor, ojczyzna!” i mnóstwo innych. W powietrze poleciały race. Jak echo dawnych dni z megafonu trzeszczało raz po raz „precz z komuną!”.
Byliśmy tak zaskoczeni i mało obeznani z tego typu wystąpieniami, że naszą najczęstsza reakcją był po prostu śmiech. W ruch poszły telefony i aparaty, potem zaczęliśmy żwawiej wymachiwać naszymi transparentami i unijnymi flagami – te szczególnie były im solą w oku. Skandowali wiele antyunijnych haseł, choć przecież gdyby nie Unia, nie byłoby ich tutaj. To młodzież z najnowszej fali emigracji, możliwej dzięki umowom unijnym właśnie. Jak później doniosła „Nowa Gazeta Polska”, grupa jest częścią większej organizacji, Nordisk Ungdom (Nordycka Młodzież) o „podtytule” Sen (marzenie) o Skandynawii, której naczelnym hasłem jest „Uchodźcy do domu”. Polscy nacjonaliści, rekrutujący się z także z polskich organizacji niepodległościowych, znaleźli tu swoje miejsce, udzielając się zarówno w akcjach przeciwko uchodźcom, imigrantom, jak i przeciwko ideom liberalizmu. Innymi słowy, demokracja, której przejawy zwalczają, jest ich narzędziem.
Niektórzy mieli częściowo zasłonięte szalikami twarze, ale ich oczy nie wytrzymywały wymiany dłuższych spojrzeń, uciekały. Policja zadbała o to, byśmy nie rozchodzili się jednocześnie, „prawdziwi patrioci” skończyli trochę wcześniej.
A kiedy nasz „gorszy sort” żegnał się i wzajemnie dziękował za spotkanie, mając nadzieję, że przy następnym będzie liczniej, jeszcze lepiej, ktoś powiedział: „najlepiej byłoby, gdybyśmy w ogóle nie musieli tu przychodzić. Ani my, ani oni”.
KRYSIA KIEREBINSKI, Sztokholm, luty 2016
Bardzo Wam dziękujemy za poparcie i końcówka oddaje nasze nastroje. Naprawdę najlepiej byłoby, gdybyśmy w ogóle nie musieli tu przychodzić. Ani my, ani oni.”
Dziękujemy za komentarz. Oczywiście, refleksja każdego z nas to pierwszy krok do zmian na lepsze.