„Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności”. – Piotr Szczęsny, "szary człowiek" (19.10.2017)
English version
Matka Boska Pasawska stoi naprzeciwko Polskiego Instytutu Filmowego, na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Drugi najstarszy pomnik w mieście, na zawsze nieprzenikniony. Czegóż to on nie widział! Ulica, przy której stoi Madonna nie zmienia się, jak zwykle pełna studentów i turystów, jedynie czystsza niż dawniej. Blisko stąd na Stare Miasto, a w przeciwnym kierunku do Pałacu Prezydenckiego, Uniwersytetu Warszawskiego, mającego już dwieście lat na karku. Spacer tą ulicą oznacza przechadzkę przez wiele warstw historii. W 1683 roku tę konkretną Madonnę wyrzeźbił wenecjanin na cześć zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego nad Turkami pod Wiedniem. „Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył”, napisał Sobieski do papieża Innocentego XI. Posąg Madonny jest dość skromnych rozmiarów, w porównaniu z innymi pomnikami i symbolami religijnymi wręcz maleńki (dzisiaj Sobieski to także nazwa wysokiej klasy wódki).
W zachodniej Polsce znajduje się najwyższa na świecie figura Chrystusa. Chrystus szeroko rozpościera ramiona. To pozłacana korona na jego głowie czyni go najwyższym na świecie. Pomnik unosi się nad dawnym polem kapusty w Świebodzinie, niewielkim miasteczku, zamieszkanym przez 21 tysięcy ludzi. Zrobiono go z betonu i włókna szklanego – spełnienie marzenia miejscowego księdza. Powstał dzięki prywatnym datkom – budowę ukończono w 2010 roku, a dzisiaj jest popularnym celem pielgrzymek. Jeśli wliczyć cokół, pomnik ma 52,5 metra, co oznacza, że nie dorównuje wysokością budynkowi w Warszawie, pierwotnie znanemu jako Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Ten ma 237 metrów! Jurij Gagarin, stojąc na platformie widokowej na trzydziestym piętrze tej budowli-symbolu, miał powiedzieć: „Jak daleko jest stąd do ziemi?”. Dzisiaj łatwiej tam spotkać człowieka spoglądającego w dół, wykonującego znak krzyża i pytającego się, czy to możliwe – w jasny dzień – dostrzec Bazylikę św. Piotra.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Polski, na początku XXI wieku, kraj ten wyglądał znajomo, mimo dziesięcioleci komunizmu, które nas dzieliły. Dorastałem w przemysłowym miasteczku w środkowej części Anglii. Mieszkało tu wielu Polaków, którzy przybyli tu pod koniec drugiej wojny światowej jako dipisi (z ang. Displaced Persons). Większość z nich pochodziła z Kresów, czyli ze wschodniej części Polski, tej, która nie wchodziła już w skład terytorium kraju: Wilna, Brześcia, Lwowa oraz wiosek i ziem pomiędzy. Wielu z nich przeżyło obozy pracy na Syberii, tak więc nienawidzili szczerze wszystkiego, co miało związek z Rosją. Z Anglii wysyłali rodzinom i przyjaciołom w Polsce paczki z żywnością. Jeszcze w 2008 roku pewna starsza dama pochodząca z Polski poprosiła mnie, żebym zabrał ze sobą paczkę z płatkami kukurydzianymi Kellogs, ciasteczkami czekoladowymi i herbatą w torebkach do pewnego starszego dżentelmena w Nałęczowie. Bała się, że zatrzymają mnie na granicy i skonfiskują dary. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyleciałem do Warszawy, usłyszałem, jak ktoś z konsulatu brytyjskiego mówił, jak bardzo nie lubił tego miejsca; przypominało mu Manchester z lat 1970. Narzekał, że jest brudne, szare, przemysłowe, ponure. – Można zrozumieć, dlaczego muszą pić wódkę cały czas – mówił – „pijąc nadmiernie do lustra, bez urody” (Miłosz, „Dużo śpię”). Ale ja widziałem co innego: dumny upór i entuzjazm, pozory twardości, gorące serca, ciągłe wzburzenie.
Moja rodzina przybyła do Wielkiej Brytanii z Irlandii; a Polska, jaką widziałem wtedy, przypominała mi tę Irlandię, którą opuściła moja rodzina. Te wszystkie lata ekonomicznej stagnacji przeciążone balastem pokolenia wojny domowej, które ciągle trzymało władzę; starzy mężczyźni i obietnice, których nie dotrzymali, o uczynieniu kraju zamożnym i samowystarczalnym. Jak mawiano w Irlandii, „Pięknie to przepieprzyli”. Kościół Katolicki miał ogromny wpływ na to co działo się w kraju. Głosił: „tylko modlitwa utrzymuje rodzinę w jedności”. Najwyższym szacunkiem darzono tych, którzy mieli w rodzinie księdza albo zakonnicę. Żadna msza nie mogła się odbyć bez członków Opus Dei stojących gdzieś w najdalszych rzędach z misją rekrutacji, nawet w Anglii. Kiedy w 1951 roku irlandzki minister zdrowia zapowiedział akt prawny wprowadzający finansowaną przez państwo opiekę zdrowotną dla matek i dzieci do lat 16, został wezwany do pałacu arcybiskupa Dublina. Tam odczytano mu list, który Kościół zamierzał wysłać do parlamentu: „[Arcybiskupi i biskupi] czują się zobligowani przez swój urząd do rozstrzygnięcia, czy projekt jest zgodny z katolicką nauką moralną” oraz „Lekarze wykształceni w placówkach, co do których nie mamy zaufania, mieliby zostać zatrudniani jako personel medyczny… i udzielać porad ginekologicznych niezgodnych z zasadami katolickimi”. Kościół chciał, żeby kobiety znały swoje właściwe miejsce, a pomysł edukacji zdrowotnej kobiet szedł jego zdaniem zbyt daleko. I uchowaj Boże kobiety od uciekania się do porad w sprawach antykoncepcji! (jeszcze w 1990 roku sklep Virgin Megastore został ukarany mandatem w wysokości 500 funtów za sprzedaż prezerwatyw). Ówczesny rząd wycofał ustawę, a upokorzony minister podał się do dymisji. Tym niemniej był to początek podważania tradycyjnej uległości wiernych wobec Kościoła. W latach 1950. Szmaragdową Wyspę opuściło ponad pół miliona jej mieszkańców – w większości ludzie młodzi, przeważnie kobiety – w poszukiwaniu znacznie mniej represyjnego życia, skuszeni urokami wielkich miast, w których widzieli przeciwieństwo zamierającego życia na prowincji. Pod koniec dekady w Irlandii było mniej niż trzy miliony osób.
W Warszawie zetknąłem się z powiedzeniem: „Socjalistyczna stolica, miastem każdego obywatela: robotnika, chłopa i pracującego inteligenta”. Podczas jednej z moich pierwszych wizyt w Polsce pokazano mi film z 1952 roku, „Przygoda na Mariensztacie”, opowieść o odbudowie zrujnowanej Warszawy przez pełnych entuzjazmu robotników. Film rozpoczyna sekwencja ukazująca powojenne zgliszcza i transport materiałów budowlanych do stolicy. Młodzi ludzie w ludowych strojach, wśród dźwięków harmonii, tłoczą się na sunących konwojem ciężarówkach. Śpiewają o tym jak odbudują miasto i wprowadzą młodzieńcze idee: „Potrafimy jutro bronić tego, co stworzymy dziś! To idzie młodość, młodość, młodość i śpiewa, leć w górę piosenko jak wiatr. I spadnij jak burza, jak w maju ulewa, po której odradza się świat!”
Początek nowego stulecia to bijąca od młodych ludzi energia, głód wiedzy i chęć podbicia świata. Z rezerwą podchodzili jednak do zbiorowych przedsięwzięć, politycznych rozgrywek i matactw. Byli też i tacy, którzy wyrażali tęsknotę za czasami komunizmu; życie było mniej skomplikowane, kiedy państwo doglądało obywateli, każdy miał pracę i mieszkanie. Odbudowa Warszawy, ten swoisty cud socjalizmu, wydawała się być het, het daleko od tego nowego świata wolnorynkowego kapitalizmu; teraz to on zmieniał oblicze miasta. Jednak „Warszawka” ze swoimi luksusowymi apartamentami to zaledwie mała cząstka obrazu kraju i im dalej wyjeżdżałem od stolicy, tym wyraźniej widziałem, jak przeszłość wciąż decydowała o życiu ludzi. Przez kilka lat prowadziłem blog, głównie na temat picia wódki w czasie podróży po Polsce. Dotarłem do miejsc niezwyczajnych, odległych od bezpiecznego świata sztuki czy nauki. Powrót w lata 1950., można by rzec. A potem znów w przyszłość.
Wraz z rozszerzeniem Unii Europejskiej na wschód, młodzi ludzie z Polski licznie opuszczali kraj. Około dwóch milionów Polaków, w tym mniej więcej milion absolwentów wyższych uczelni, wyjechało do Wielkiej Brytanii, szukając lepszych perspektyw. Wielu z nich z przekąsem komentowało, że w ten sposób pomagali rządowi walczyć z problemem bezrobocia w kraju.
Wydawało się, że ci, którzy pozostali w Polsce, chłonęli dawne ideologie, odżywające na nowo. W 2008 roku obserwowałem w Krakowie niewielki, ale niepokojący marsz ONR-u – polskiej partii nacjonalistycznej wywodzącej się z lat 1930. i reaktywowanej w latach 1990.. Czerpiąc swą filozofię z modeli faszystowskich, młodzi ludzie w brunatnych koszulach salutowali na nazistowską modłę i dzierżyli baner o treści: „Niesiemy Polsce Odrodzenie. My Nowe Pokolenie”. Członkowie Brytyjskiej Partii Narodowej stali z boku, podziwiając spektakl. Po drugiej stronie ulicy, oddzieleni kordonem policji, anarchiści krzyczeli „Nie dla faszystów!”
*
Młodzi ludzie słuchają muzyki Vadera czy Behemotha i nie przeszkadza im to mieć konserwatywnych poglądów – wedle mojego rozeznania dotyczy to chyba bardziej mężczyzn niż kobiet. Oszczędzać, inwestować w nieruchomości, jeździć dobrym samochodem, spędzać urlop za granicą, ożenić się, rzetelnie pracować, głosić wartości rodzinne, zżymać się na obce wpływy. A że władza wycina wiekową Puszczę Białowieską? – Zawsze przecież mogą zasadzić więcej drzew. Zmiany w Konstytucji? – Dla dobra Polski… chyba? Jak Mulder w Archiwum X, „chcą uwierzyć”. W coś. Cokolwiek. Nawet w teorię spiskową. Patriotyzm, budowany na chwale minionych czasów, wyobrażonej lub prawdziwej, coraz częściej mylony z nacjonalizmem i narastającą wrogością do wszystkiego co z zewnątrz, obojętne, czym to „zewnątrz” miałoby być – to ton nadawany przez nową władzę, choć znaki widoczne były już wcześniej.
W kwietniu 2010 roku, pięć dni po tragicznej katastrofie samolotu w Smoleńsku, drużyna harcerzy ustawiła krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Tamtego lata w Warszawie zebrała się grupa znana jako Obrońcy Krzyża, żeby uniemożliwić przeniesienie krzyża do pobliskiego kościoła. W dniach poprzedzających planowane przeniesienie krzyża protesty się nasiliły, doszło do starć z policją. Pojawili się świeccy oponenci protestujących, z pluszowymi misiami, koniem na biegunach i krzyżem ułożonym z puszek po piwie, żądając, aby i te symbole uznano. Obrońcy, uzbrojeni w krucyfiksy i różańce, modlili się i śpiewali hymny przed krzyżem, pilnując go przez 24 godziny na dobę. Wykrzykiwali oskarżenia wobec premiera, że to on – współdziałając z prezydentem Rosji – zabił Kaczyńskiego. Policja ustawiła barierki, żeby oddzielić od siebie obie strony. Zrobiło się z tego wydarzenie medialne.
To było dziwne: obelgi rzucane na księży i harcerzy, którzy przyszli oddać hołd zmarłym i przenieść krzyż. Obrońcy machali flagą i krzyczeli do nich: „Przyjaciele komunizmu! Sataniści!”. Ogłoszono, że tego dnia nie będzie przenosin krzyża. Główna wiadomość w wieczornych wiadomościach brzmiała: Krzyż stał, Krzyż stoi nadal. Później, ponieważ ludzie czuwali przy krzyżu również w nocy, zebrał się nowy tłum – wielu przyszło po to, żeby nabijać się z Obrońców. W chaosie nastąpiło kilka niezbyt chwalebnych scen, w tym kilka aresztowań. Zabrano jednego z Obrońców za groźne wymachiwanie parasolką. Niektórzy, rzekomo cierpiący na rozmaite choroby, ogłosili, że dostąpili cudownego ozdrowienia. Kobieta wykrzyczała, że została uleczona z raka. Jakiś mężczyzna przekonywał dziennikarza, że kultura łacińska jest lepsza od bizantyńskiej – w tym momencie oniemiałem i musiałem się pójść się napić. Inni wołali, że protest był polityczny i że zorganizowali go zwolennicy zmarłego prezydenta, którego brat, Jarosław Kaczyński, głośno sprzeciwiał się przenosinom krzyża. Obrońcy bronili, media relacjonowały, gapie się przypatrywali, kłótni nie było końca. Po drugiej stronie ulicy ludzie gromadzili się w popularnym barze, spoglądając w dno szklanek z wódką i zastanawiając się, jak to wszystko się skończy.
Na ścianie pobliskiego Ministerstwa Kultury ktoś zawiesił kawałek kartonu z ręcznym napisem:
GŁOSOWAŁEM NA LECHA K. !!!
BYŁ MOIM PREZYDENTEM (NIESTETY SŁABYM W MOJEJ OCENIE)
NIE!!!
DLA KRZYŻA PRZED PAŁACEM
NIE DLA RADYKAŁÓW
NIE DLA WOJNY POLSKO-POLSKIEJ
NIE DLA RYDZYKA (SEKTA)
NIE DLA POLITYKI JAROSŁAWA K.
TAK DLA TABLICY PAMIĄTKOWEJ
NIE DLA KACZOFASZYZMU!!!
Przypomniało mi się coś, co Gombrowicz napisał dawno temu, gdy pytano go, czy współczesna mu Polska była tak samo żarliwie katolicka jak wcześniej. Odpowiedział: „Polska dzisiejsza jest jak kawałek suchego chleba, który z trzaskiem łamie się na dwie części: wierzącą i niewierzącą”.
Mimo to nadal patrzę na Polskę z zaciekawieniem i podziwem, wypijam szklankę wódki razem z najlepszymi i najgorszymi przedstawicielami tego kraju, ale głęboko mnie niepokoją ci, którzy sieją strach, poczucie zagubienia i nietolerancję; ci, którzy owacją na stojąco reagują na słowa parlamentarzystów mówiących, że „dobro narodu stoi ponad prawem”; ci, którzy chcieliby przekreślić bohaterski charakter Polaków, pragnąc wykluczyć: Żydów, homoseksualistów, imigrantów, feministki, obrońców praw człowieka, zwolenników Europy, ekologów, wegetarian, a nawet rowerzystów. Być może dzisiaj szczególnie niemile widziani byliby rzeźbiarze z Wenecji.
Tłumaczenie Bartosz Hlebowicz, współpraca Krysia Kierebinski
Z zapartym tchem przeczytalam….nie tego oczekiwalam.
Wspanaly esej o tym co nas czeka jezeli w koncu nie dopniemy do rozdialu Kosciola od Panstwa.
A opis „Krakowskiego Przedmiecia i obroncow Krzyza” – znowu serce zalopotalo z niesmaku i stravhu przed takim balwochwalstwem.
Dziekuje.